Stoję jak wryty, w rytm nadjeżdżającego po co;
przed grobowcem wyłożonym beżowym marmurem,
z widokiem na babciną kurzą stopę.
Znów mam wizję płonącego pociągu i tonących
koni, z wcale magicznymi rogami.
Każdego wieczoru dionizyjskie wędrówki;
małym ruchem głowy przemieniam świat
materialny w kruszec nienasyconego zachwytu.
Droga nadmiaru wiedzie
do pałacu mądrości.