Coraz więcej miejsc nazywam domem.
Znów miałem ten sen: jasny synek z ciemną bronią,
który pewnie znów będzie studentem, a potem
przykładnym ojcem, pracownikiem,
obcym mężem.
Jeszcze nigdy tak, jak teraz nie powinno
i nie wypadało
usiąść, wstać, położyć się, zamerdać
ogonem, śmierdzieć przy stole
i trzymać rąk na obrusie.
Kiedy już wszystko wywiozą, a z nas
zostaną suche szmaty, pograjmy w skojarzenia
z ich słodkimi i gładkimi myślami.