Zmarnuj swój czas i rozgryź mnie.



 


www

cyber mózgo
jadu chłopcy
radarowcy

Auto, Judyta i północne ptactwo

Tej nocy otworzyłem okno i zobaczyłem Judytę poskręcaną
w rulonik grudniowej mgły. Na twarzy miała grymas przeszywającej
pewności, jak gdybym to ja właśnie leżał jej na dłoni.
Helofernes odchodził zdumieniem, z jego ust jak z hangaru odlatywały
ptaki – bogatki, żurawie i jaskółki.

Sąsiadki otworzyły okno, wywęszyły lato zwinięte w kłębek
dymu z mojego papierosa. Spytały o gatunek ptaka. Odpowiedziałem
wzrokiem stojącej za mną kobiety, potwierdzając kiwnąłem głową
ściętego

białka z oczu Helofernesa.

*** (jej kasztanowymi włosami)

Odwróciła się na zawołanie
zaledwie kilka godzin przed świtem
przed tą magiczną granicą
i poszła

bo jesień a ona niezrównana
nie porównałbym jej
z kasztanowymi włosami

zapałczanych ludzików

Niedozwolona

odgadnąć imię nieznajomej
róży co sypnęła w oczy czerwonymi
włosami i ukłuła spojrzeniem

jak mamka przygarnia nieswoje
pozwala tłamsić pierś
każdej nocy

samotnie

Mitologia porannej toalety

Mój organizm pożera choroba,
dlatego patrząc przez okno
oblizuję palce
po łokcie, czytam napis sprayem
na niebie - "nie zaruchasz".

Biję się

z płucami - nie współpracują.
Rankiem zapominają,
wieczorem bywam zły.

Wieczorami trzeba oddychać
przez skórę.

Broń (Boże)

Zasiadłem do nocy. Żadnych jedzeń,
z racji nadwagi. W wysprzątanym pokoju,
wreszcie nie należy wstawać.
Żaluzje przysłonięte, sąsiedzi zmuszeni
obejść się smakiem.

Chyba coś się zmieniło, broń Boże.

Zdrobnia

zbrodnia - kara
krzyk - gaworzenie
powo - nie - nie - pełzanie
krew - lowelek

tatuś mamusię mnie
tatuś mamusię – mnie

strašně

jsou příšery v místnosti
jako vždy
unikl do vany
jako obvykle
a zavřít oči

Siwienie

Jest to historia z zapyziałego miasta
które się modernizuje stawiając
galerie handlowe
i z niego wyjeżdżają
zostaje tylko pan średniego
wieku i wzrostu
w kolejnym stadium siwienia

Jeszcze następują dni
mijają przy oknie w oczekiwaniu
z podpartym podbródkiem
upominaniem bezpłodnego listonosza

Nieraz pana odwiedzają
zjeżdżają z dużych miast
od święta przejazdem
dzielą alkohol
i przeszkadzają
i denerwują

Potem wspominają
zawieszonych na ścianach
wygrzebują pogrzebane

***

wrócił zjadł na zimno przeczytał
książkę na zimno w pustym
zastygłym budynku

żadnego domu – budynek
który znaczył już tyle
co echa

były na każdym kroku:
niezjedzona pomarańcza
płyta w odtwarzaczu
rozmamłane łóżko

pęknięta szyba
jak droga ucieczki
czarna godzina minęła
niczego nie trzeba odkładać

*** (co stanowczo bywają nienazwane)

Tak stoi nad skruszonym
chlebem kobieta co była
tak stoi nad skruszonym
kobieta co miała imię

Nadal patrzę zbieram
w sobie
i okruchy po niej
przenikają się z innymi
co stanowczo bywają
nienazwane

Tak stoi nad-gryzionym
kawałkiem w przełyku
kobieta wymarzona więc
niewymazywalna

8254 (dym-dym)

Dzień umiera, ośmiotysięczny dwieście pięćdziesiąty
czwarty raz. Na stole bogactwa obcych, które zawstydziły,
obok piszącego kobieta o kasztanowych włosach.
I ten dym. Dym-dym, co pojawia się właśnie
w takich chwilach i drażni oczy.

Kobieta woła po nazwisku, czule deformując końcówkę,
przepływając przez każde „r”. Piszący w dym,

dym-dym, osiada na siatkówce. Dzień dobry,
dzień dobry po czasie. papierosy i kawa -
literacka reklamacja, kobieta nie istnieje
w tym momencie, bo ten moment sakralizuje
kobietę, wiara.

Mówi: przyjdź i zrealizuj. Dym. Dym-dym
z ust. Po kilku i po godzinie.
Grzech, kobieta, kobieta, kobieta. Dym.
Dym, dym. Pływa i przelatuje nad taflę
w celu powietrza. Ko, ko –

bieta, ta, ta. Kasztanowe. Włosy.
Włosy, włosy!

I mówi i dyszy. Piszczący przestaje, choć
postanawiał i walczyć. Kobieta i tamten.
Pisze. I zmyśla wszystko
i teraz domysł.

Wierszyk o wpływach (saga)

Stary obecny jeszcze żywy

przykład pozwala na darmowe
luksusy wliczone w koszta
znajomości

Stara wiecznie żywa nieruchoma

tarcza nie daje cieszyć się
z pijaństwa i stosunków
uderza w głowę
chyba od góry

- rodzicom -

Dziewczyna z żydowskiej dzielnicy (aż do śmierci)

To nie może się tak skończyć
powiedziała jeszcze nic się tak nie kończyło
w pierdolony wielki piątek z rybą w ustach
i dzieckiem na nocniku
to jeszcze musi potrwać tydzień
dobę kilka minut
aż się wykrystalizuje

nim dziecko dorośnie zacznie wypytywać
wprowadzi prohibicję przemówi

dorosłym głosem postanówmy cokolwiek
zabijmy się zjedzmy ale to nie może
skończyć się tak i nie w tym mieście
w tym mieszkaniu rozdzieliło nas

coś o wiele szybszego w swoim dążeniach
niż śmierć

Zaraz listopad

Zaraz listopad - miesiąc ważny
i symboliczny

wszystkie legendy:

znajoma przypomina kiedyś, dziś
imię nadane dawno temu przez kobietę,
co nie żyje oraz młodzieńca, któremu
nie powiodło się.

(Każda ulica to nieskończony wieczór
każdy wieczór to inna ulica.)

Cała masa przyjaciół, zimnych
pożółkłych dłoni.

Zaraz listopad - miesiąc ważny
i symboliczny, wszystkie legendy
ożywają pośmiertnie.

Za trzy lata koniec świata

No proszę znowu stare pożółkłe
śmieci i sąsiadki-babsztyle co chcą
wiedzieć czy udało mi się nie spłodzić
czegokolwiek nie popierdolić pracy

a ja to zrobiłem i jak na złość ludzie przestali
gubić pieniądze i rzucili palenie
to miasto nigdy nie będzie moje -

nawet nie wracam nawet nie mam
za co nawet pociągnąć

za trzy lata ćwierćwiecze
nawet nie przeczę

Noc spiętego pokoju

Dzisiejszej nocy zasiadam do święta przy samotnym
niebieskim stoliku nad butelką droższego niż zazwyczaj wina
a ona gdzieś tam przepuszcza przez palce
kolorowe zboża i łapie zasięg
wzroku nie odpowiada na telefony
a ja gdzieś między podłogą a dywanem
kto by pomyślał

12 V

Limeryk o wpływie puszczania bąków na stosunki międzynarodowe

Raz pewien pan Piotr prosto z Piotrkowa
pierdnął piorunem prawie do Lwowa
Wnet Piotra skute łapy -
opierdziane kacapy
Padła tarcza antyrakietowa

Prawdziwych przyjaciół od wódki poznaje się w biedzie

Od przeprowadzki minął prawie rok
aklimatyzacja kwestią czasu


Wczoraj swoją obecnością zaszczyciłem nieoczekiwane
przyjęcie ze studentami filozofii.
Zabłysnąłem znajomością z Janem Galarowiczem,
co skończyło się częstowaniem mnie wódką Wyborową.

Nie zrobiłem niestety nic głupiego oprócz
włożenia różowego kostiumu wróżki ze skrzydełkami i różdżką.
Poza tym stwarzałem pozory okazyjnie nadupconego
konsumenta gorzoły.

A w weekend był Szczyrk i nawrót nałogów
tytoniowych i mięsnych oraz romans
z czarnym słoniem i zwyczajną dynią.
Robili nam kompromitujące zdjęcia, które lada chwila
pojawią się w internetowych tabloidach.

W mieszkaniu jak zwykle nieporządek i tradycyjne
wzajemne obiecywanie sprzątania.
U mnie też zaniedbanie:
studiowania, osobowości i poniekąd Ewy.
Nawet nie nadaję się do pisania wierszyków,
to powinien za mnie robić ktoś inny i kompetentny.

Andrzej Cnotliwy pisze wiersz o Andrzeju Cnotliwym

- Michałowi Domagalskiemu -



Lecz tak Bogiem a prawdą to nieprawda
Andrzej Cnotliwy pisze się jak najbardziej sam
i na całkowite wszystko


*

Urodził się w rodzinie
przemytników pochodzenia
ukraińskiego i do dziś zmaga się
z niedzielnymi figurantami
pod wiejskim sklepem

*

Siódma przedwczesna budzikiem
okłada po twarzy
cnotliwie przeczesuje przerzedzony image
znudzonego polonisty
przysiada przy osobistym komputerze
poopiekuje się młodą literaturą

W toalecie Andrzej Cnotliwy samotnie
stara się przedłużyć przyjemność
i nie dać plamy


*

Kończyny dolne
naturalne środki lokomocji wiodą
drogą prostą by Andrzej wreszcie mógł
postawić pod ścianą swoich podopiecznych

*

(pif-paf!)

Bo skurwysyny nie chciały
czytać poezji

Epitafium idioty

Zapomniałem się
gdzieś pomiędzy poranionym
budzikiem a opróżnianiem butelek
połykam świeży zapach gazet

jeszcze tylko zapomnieć
poukładać i zastawić się
w pobliskim sklepie

spakowałem do plecaka szczyty
tamtych gór

i moich możliwości –
podkoszulki kilka par majtek
kilkanaście przelotnych monet
w towarzystwie świeżych ludzi


***

… lat później gdzieś
na wiosnę

siedzą tam razem sobie
na głowach i depczą po obcych
piętach

w przerwie
pieczenia kiełbasek wspominają
burego Kota
idioty z wiersza

idioty

Że to wcale nie jest potrzebne

No i tak już jest tak być
powinno Jezu cieszę się
że mi się odbiło
od dna
i już nic nie muszę udowadniać

ale walczyć? Odrobiłem domowe
wszystkie zadania przeczytałem
kilka odpowiednich książek
piłem z poetami którzy stali się
przyjaciółmi od wódki

I nawet dojrzałem by zrozumieć
móc przeznaczać pieniądze
co miesiąc odliczam od czterystu
w dół aż w końcu z Ewą dochodzimy
do wniosku że nie trzeba jeść

I kupujemy alkohol
spraszamy ludzi którzy tym samym
nas szanują

Zaciągam się świeżą gazetą
która następnie wyląduje w kiblu
i będzie nam służyć na wieki
wieków amen

Kobietą

Bo to pani nie dotyczy
bo pani jest delikatna i przyjemna pani nie powinna
Próbowałem zapytać i spostrzec
potem kobieta włączyła telewizor i oglądała
program dla tych

A potem zaprzestała i powiedziała że nie wolno
przy ludziach i w ogóle żadnych
ludzi nie było tylko ona
się jej wydawało
Potem poszedłem do sklepu i wymieniłem
bo milion rozdają butelek
potem pani powiedziała że koniec

Coś ty ona na to coś ty
i śpi przez sen
harczy i puszcza parę z ust
Nie wierzę i nie pytam
ale bardzo wymownie

Bo to pani
nie dotyczy choć próbuję
bo na Kazimierzu pani powiedziała że źle
że się nie spełni że biały koń
sczerniał i ja też
niewyraźne ruchy wykonuję

Lecz do rzeczy:
pani się wkurwiła i pani
odeszła że to niby nie z tych
którzy przemieniają się w ciało
że czerwone usta
że nie należy wzdychać i nie puszczać
pary z ust

Że pani nie do tych czy
to oni nie do pani
Oni nie zwiędną bo oni a my
My tylko te co chcą
co krzyczą przez sen co chcą
zobaczyć

Opowiadaj o sobie

Wspomnienia z Ditko w tle

Się jechało i było wiadomo
wystarczająco blisko i bezpiecznie daleko
wózek skrzypi szklanki jeszcze pełne
ojciec głaszcze wąs a matka obserwuje
z góry w znaczącym milczeniu

Ryszard per "ty" opowiada
w sześćdziesiątym szóstym Johny Cash
nazwany "Jaśkiem Pieniążkiem"
ścigał go z siekierą po Bieszczadach

Mamuśka ciągnie nogę ma prawo
opieczętowana na początku wieku
ludzie na wschodzie (domowe
skurwysyny) wylewni

Dziadek wstawał rano i dopijał zlewki
nie da rady na pierwszy kac
jakby nie patrzeć matka zapuściła
korzenie niedaleko od ciebie

Potem

się jechało i wiadomo nie było
puste łąki niedowiarków co pozostało
duma i ambicja czeka każdego
by dopatrzeć do końca
(zasłużyła sobie by jak najdłużej)

24

Późny wieczór
jeszcze niewielkie światło
przebija się przez okiennice
i zatrzymuje na świeżej pościeli

Kobieta ozdobiona misternym
wzrokiem osiada na mieliźnie
mężczyzna nieruchomo przeczesuje
wodorosty

A noc ma na imię czerwiec
i następuje przesilenie
włosy rude i kręcone
oplatają niemodne oprawki

Zanim wszystko przejdzie
w sferę "pamiętasz jak"
nim ona się spostrzeże
mężczyzna wlepi oczy
w oczy noc wyrówna się

Wtedy kobieta pożółknie

Godzenie

(Pan i pani w malowniczej
scenerii)

Nie ma co się kłócić
i tak zostanie jak dotychczas
zostawało
pan ucieknie do wanny pani
kupi papierosy
Ale o tym się nie mówi
to się sprytnie przemilcza

i udaje bohatera
nieogolonego z widoczną
każdą fioletową żyłką
bohatersko unoszonego
przez chłodną wodę

Później wzrośnie w miarę
możliwości i przyjdzie
się godzić parami
I tak zostanie
dotychczas zostawało

Pantomima

Jest to historia z zapyziałego miasta
które się modernizuje stawiając
galerie handlowe
i z niego wyjeżdżają
zostaje tylko pan średniego
wieku i wzrostu w kolejnym stadium
siwienia

Jeszcze następują dni
mijają się przy oknie w oczekiwaniu
z podpartym podbródkiem
upominaniem bezpłodnego listonosza

Nieraz pana odwiedzają zjeżdżają
z dużych miast od święta
przejazdem dzielą alkohol
i przeszkadzają
i denerwują
Potem wspominają zawieszonych
na ścianach
wygrzebują pogrzebane

Noc wyciąga rękę (przed siebie)

Zeszli mężczyźni
piją i krzyczą niecenzuralnie
rozbijają stoły papierosy po trzy
starannie co do zaciągnięcia

I kobieci
stanowczo odmawiają sypialni
spoczywają w przedpokoju
całują klamki

(można się tylko domyślać)

Wieczorem (stukot)

Wieczór właśnie zwlókł się
z kolan i drapie pazurami
obicia foteli chce szaleństwa
Biega po mieszkaniu próbuje
otwierać drzwi zakazanych
pomieszczeń

Dzień odłożył się
na szpiczastych uszach
na jutro
noc już osiada na wąsach

Wkrótce zaśnie
na ciepłym grzejniku

Zastawanie czyli pieprz i wanilia

(płodzenie jest oddawaniem
oddawanie - śmiercią)

Zastałem
chłopca i dziewczynę pod przystankiem
niosą torbę a tam wszystko
pozamykane
Wsiadają do autobusu obmyślają
drogę ucieczki

Autobus wspina się
pod górę przy targowisku
na ulicy Beskidzkiej papierosy
sprzedawane na sztuki na wszelki
wypadek

***

(za dwie butelki wschód)

Jeszcze czuć waniliowe Vougue’i
woń parującego deszczu
cieknącą po szybach

pani w barze
Pod Pretekstem

Koniczyny

Zima przyszła białym
w kroku i nowym rokiem
świeżym miastem
Autobusy przechodzą w tramwaje
a tramwaje w ciemność

Nic nie spada z drzew -
drzewa już nie płodzą
buty obcasowo
giną w podziemiach

Kobieta obok pachnie niczym
a kobieta obok niej pachnie niczym
tak też wyglądają i mówią patrząc
przez tylną szybę

Ktoś krzyknął ktoś wyskoczył
nikt nie zwrócił uwagi

Żniwa

w ogrodzie kwitną
dzieci każde
inne każde łodygą w ziemi
konary drzew na zmianę kurczą
poszerzają z dziupli
cieknie matczyna żywica to wszystko
stopniowo wybuchało wczoraj gałęzie obrodziły
gametami posady zatrzęsły się
na trawniku

osiadła rosa zlizywana raz po raz
przezroczystym językiem a za nim
zęby

metalowe wbijane
w nieosłoniętą szyję

Krakuf

(Kraków, miesiąc dziesiąty)

Tu się boi Straży Miejskiej
tu Straż ma kompetencje
stoi na straży smoczych opowieści

Kaczawa wezbrała i postawiła
mosty którymi suną autobusy
na szynach

Na Sławkowskiej archeologowie
HUJ
tu bylimy brahu -
kibice Wisły Kraków

Limeryk o Pudzianowskim

Pewien pan Mariusz znany z ekranu
skoczył na urlop do Teheranu
I choć chłop był ze stali
wszystko mu zabrali
młodzieńcy o twarzach z hebanu

Limeryk o radiu

Pani Maria co mieszka w Chorzowie
bardzo chciała zapoznać się z Bogiem
Dziś słucha ewangelii
w odbiorniku bez gęby
Więc fale szturmują jej głowę

Co gito ergo

Co gito ergo? Sum
nie mógł gić -
sum nie gije
sum się wije

Ja giłem czy ty
giłaś?

To gili Gili!

Limeryk o himalajskim szczytowaniu

Pewien Piotr zjechał do Nepalu
podziwiać pasmo Himalajów
Następnie z Chinkami
zabawiał się dniami
Bo w nocy brał pannę z Bombaju

Limeryk o podartych spodniach

Pewien Tomasz co mieszka w Sopocie
rozdarł spodnie na podmiejskim płocie
Teraz pana Tomasza
zobaczyć na golasa
można w słynnym nadmorskim kurorcie

Limeryk o alkoholowych wojażach Adama Mickiewicza

Raz pewien facet żulił fundusze
by coś obalić nie pod przymusem
Więc pędził już od rana
owo Jabłko Adama
Potem wypił je wraz z Tadeuszem

Elyty Krakowskie (zasłona Dymna)

Jedna z rozsławionych piwnic
w Krakowie
wyjątkowo jasny wieczór
jak zwykle
napuszone miny

Jeden z ostatnich starych
tramwajów w mieście
fotele ustawione szeregowo
pokazują miejsce w hierarchii

Za pokaleczoną szybą migają
pod - ludzie - nad

bezdomni - ja - Grzegorz Turnau

Postać (i pójść)

Wczoraj to wieczór
wyjące alarmy samochodów
zastępujące psy pochowane
po domach
pod drzewami

Przyszła żona
teraźniejsze spory o nazwiska
potomków obietnice
wypowiadane zamiast pacierza
tak samo odruchowe

Przyszła żona i jest mąż
pochowani po łóżkach
na przystankach
bawią dzieci
zastępują psy

Limeryk o kinie nocnym

Raz Alicja ze Świętokrzyskiego
poszła na film do kina nocnego
A co tam wyświetlali
nie dowiesz się od Ali
Ekran przysłonił ptak najdroższego

Limeryk o smakowaniu

Raz pewna Martyna z miasta Kielce
jadła kurczaka w świńskiej panierce
I tak jej smakowało
że w posadach zagrzmiało
całe miasto - to przeszło pojęcie

Limeryk o klejnotach

Pewien pan z katowickiej Ligoty
podziwiał w lustrze swoje klejnoty
Zobaczyła to pani
nie zmieszała się ani
przez chwilę zwiększyła swe obroty

Strzyga

Zaszła ze słońcem
stopniowo robiła się
niewyraźna aż wreszcie

Teraz nie wiadomo
jak używać światła
w jaki sposób się budzić

Nie wpada do pokoju
nie przymruża oczu
Tylko noc ciemno i
wieczne odpoczywanie

Pani K.

Pani K. klęczy od tego
klęczenia robią się jej
na kolanach odciski klęczy
cicho powoli nie ponagla
nie wolno ponaglać Boga

Nie wierzy ale prosi a nuż
a nóż tak na wszelki wypadek
Drwiącą ręką poprawia włosy
coraz silniej odczuwa każdy

tkwiący w podłodze gwóźdź
Może to przypadkowo a może
to jakiś symbol

Ryszard S.

- Ryśkowi -

Siedzi pan i papieros
zakamarki skwerki ciche
nieobsiadłe przez Wrony

Zakłada okulary myśli
jak to walczył z wilkami
jak oporządzał dzikie

Zapuścił brodę która teraz
jest świadectwem
i relikwią

Po tym poznać pana
niedopałki jak skrawki
minionego

Przeczesuje
dokładnie tyle ile miało
być

Skundlenie

To dziewczynka
ona powinna być chłopcem
bo tatuś jest chłopcem
Ale jej dłonie za chude
kościste
a kształty cherlawe

Jest zbyt dumna by być
chłopcem
chłopcy są tacy
skundleni

Go-Go danse (macabre)

Nie jest dobrze przyszła
wczoraj z samego rana
nie pytając o obecność
Przyszła polizała
głośno chrząknęła i poszła

Domownicy wyskoczyli
balkonami dozorca rano
pozbiera z trawnika części

pofałdowanych ze strachu
podniecenia i zmoczonych
pozwija języki
splunie

O wpływie puszczania bąków na stosunki międzynarodowe

Pan Piotr Pietruszka prosto z Piotrkowa
pierdnął piorunem prawie do Lwowa
Wnet Piotra skute łapy
opierdziane Kacapy
Siadła tarcza anty-biegunkowa

Rozpadało

Ja nie sterczę i ty
sucha całkowita zgodność
w rozpadzie

Zaraz przyjdzie wstręt
wypominanie cudzych
listów i całkowicie swoich
uchybień

Ależ oczywiście tak jak
najbardziej racja i
najlepsze - kochanie

Wieczór zaplanowany

(inspiracją jest półmrok)

1. bez łaski
potrafię sam -
sobie zaprzeczyć

2. pojawia się potrzeba ciała
obcego które trzeba będzie
dezynfekować

3. napełnić usta - ciepłe
zimne ciepłe

4. to co się-działo między
usiądzie naprzeciwko

Migotanie (ścian)

Teraz to ciemny kąt zamknięty
na klucz pokój bez dymu bez mięsa
mówię a słowa ospale obijają się o uszy

tu nie obędzie się bez przymusu
tu ktoś musi nade mną stanąć i zacząć zabraniać
Nade mną przyklęknąć przyjrzeć się i zbaranieć
że jak można że proszę przepraszam
że nie pozwalam

Ktoś wyliczyć godziny i wytyczyć drogę
powrotu obliczyć wydatki posmarować dłonie
Kogoś zabraknąć

Bo nie

Święto za duszne, toczę się osobowo do Wrocławia.
Dzieci z przedziału dla niepalących,
w którym po raz kolejny czuję się nie-u-siebie,
wytykają mnie palcami.

Jakbym miał wypisane na twarzy: „paliłem”.

Wychodzę do toalety, mijając palących
myślę: niebo.

Gdy wracam, dzieci już przyklejone
do szyby, liczą wagony sąsiedniego pociągu.
Zostałem przekreślony nalepką na drzwiach.

Niebo, nie.
Nie, bo nie.

Ściany

Ci ludzie nie mają imion,
mówi się do nich "ej ty",
albo po prostu się chrząka.

Z reguły odwracają się wszyscy -
dziewczyny, kobiety i chłopcy.
Wtedy ich twarze zlewają się
ze świeżo pomalowanymi ścianami.

Ej, ty! - odwracam się.

Nie-bo nie

spotkałem ludzi którym
umarli ludzie – teraz jest nas czworo
możemy usiąść i robić rzeczy co będą

nam się kojarzyć z tamtymi
rano zgasło wieczór dopiero spełnia się
przyspieszonym oddechem i biciem
zegara ktoś nie przewidział lub nie zdążył
zapytać kogo jeszcze

Bóg pokaże

Limeryk o Polakach (cz.1)

Pewien łodzianin czuł się jak w niebie
widząc swój dom w dziwięć-dziewięć-siedem
Sąsiad też to oglądał
porysował mu forda
Bo z zazdrości narobił pod siebie

Szalenie

w pokoju szaleją potwory
jak zawsze
uciekam do wanny i
jak zawsze
przymrużam oczy

Mięcho

Mam znajomych, których nie zjadłem.
Z różnych powodów, niektórzy
okazali się waleczni, inni zwyczajnie
odpychający. Wielu zmarynowało się
jeszcze przed oporządzeniem, kilku obrosło
w piórka i zaczęło śmiesznie gdakać -
pięknie podani, z szerokim zastępem przystawek;
przyprawieni o dreszcze nowymi smaczkami.
Jedni dojrzeli, drudzy opadli bezowocnie,
wydziobani przez wrony.

Teraz wszyscy wracają, ramię w ramię,
udko w udko.
Na tacy.

Przebiśniegi (Krakowiaki i Angole)

To miasto jeszcze nigdy tak nie pachniało,
od wczoraj noce dziwnie skrzypią.
Anioły wdrapały się na wieże i żaden smok
ich stamtąd nie zdejmie; turyści nogami
kołyszą obcojęzyczne diabły.

Nawet tramwaje nie opóźniają, pętlą się
jeden za drugim, szóstka za pięćdziesiątką.
Wisła wylewa do mózgów.

Niedługo pewnie wszystko wróci do normy:
Barbakan pozbiera rozrzucone kamienie,
Mickiewicz naciągnie ciepły szalik, a to,
co pęczniało, zwiśnie vis-á-vis Piwnicy.

Zimne powieki znów przesłonią
nabrzmiałe źrenice.

Doniesienia

Noc zbliża się do nad ranem.
Na nosie jeszcze można poczuć
nabrzmiałe i śmiesznie wielobarwne
piegi pęczniejącego nowiu.

Proszę nie myśleć,
teraz ja dyktuję warunki.

Przez uchylone okno docierają
głosy prze-dochodzących kobiet.
Gdyby na nie popatrzeć wychylonym
wzrokiem, możnaby odnieść wrażenie.

Mury kamienic i lustrzane chodniki
są twarde i zimne.
Przypominają kobiece usta.

Limeryk o zboczonym Szekspirze

Julia wcale nie chciała Romea,
Romek śmierdział jak jasna cholera.
Lecz kiedyś wielki Szekspir,
zapragnął z Julką mejk sin.
Wziął ją i włożył do swego dzieła.

Dwa wierszyki pociągnięte

Pociąg Kraków-Wrocław
idealnie łączy światy
nowy i stary.

Myślę, salva veritatum.
Pogasili światła,
więc już wszyscy wiedzą.

***

Wrocław-Kraków.
Za oknem śnieg ucina
kolejny dzień
w pół słowa.

Erozja kamuflowana

Dzień przymruża firanki
wskazówka staje w pół drogi
naprawdę nie dzieje się nic

Bursztyny i landrynki (niewspomniane)

wrócił zjadł na zimno przeczytał
książkę na zimno w pustym
zastygłym budynku

żadnego domu – budynek
który znaczył już tyle
co echa

były na każdym kroku:
niezjedzona pomarańcza
płyta w odtwarzaczu
rozmamłane łóżko
pęknięta szyba jak droga
ucieczki

czarna godzina minęła
niczego nie trzeba odkładać

Limeryk o podrywaniu

Pana B., co pochodzi z Olsztyna,
chciała kiedyś poderwać dziewczyna.
Facet dymiąc z radości,
figlarnie do piękności:
A tam, jeszcze cię trochę przetrzymam.

Brandzloletka

Zasiedli do stołu. Kobiety z dużymi
oczami, mężczyzna z niewielkim
siusiakiem i pawiem na kolanie.
Piją wódkę, czekają na poranek.

Kobiety się śmieją, każą nastawiać
ulubioną muzykę. Mężczyzna zamyka
oczy i się w sobie. Nic nie jest istotne,
żadna noc, brak perspektyw, niezdany
egzamin z socjologii.

Jutro urośnie, wrócimy do codziennych
czynności. Zaboli i przestanie, wymyślimy
dobitną puentę, która zastrzeli.

Wykorzystuję ludzi, piszę o nich wiersze.

Fore

Patrzę przez okno - dwa żółte zęby
odbijają światła mijania.
Już dawno kamienice nie świeciły
tak słabo.

Odkąd zgasło słońce, mieszkańcy
usiłują zagarnąć latarnie.

Przy masarni stoją ludzie,
co minutę wyciągają zegarki
i głośno przeklinają.

Otwieram drzwi, ludzie usta –
zaraz kamienice zapłoną.

Łechtanie

Młodzi już wiedzą, że zgrzybieją.
Nie tworzą ód, nie celebrują, nie zgrzytają
łańcuchami. Nie toną we łzach i nie śmieją
zapytać.

Młodych słodko łechtają obłoki,
czasami jeszcze przelewają krew.

Za czekoladę.

21

Most na Solvay'u. To jedno z tych miejsc,
gdzie umierają poeci,
a starzy ludzie stają się pobożni.

Czy mogę się dosiąść? – pyta brodaty pan.
Ależ oczywiście – odpowiadam ja –
młody i genialny.

Nieśmiałym ruchem wyciągam ręce
z kieszeni.

Zwiędłe tulipany

Księżyc rozświetla niedawno
uśpione miasto.
Jeszcze chwila, a wszystko wybuchnie
proroczym snem.

Nie wiadomo kiedy skleiłem powieki
i zobaczyłem zwiędłe tulipany,
ociekające barwami wojennymi.

Słychać gwar i coraz bliższy
odgłos kroków.

Wielki sąsiad nadchodzi, by młotem
powalić naszą ścianę.

Poniedziałek

Mężczyzna idzie na przystanek.
Spod jego nóg unosi się krzyk - to łamią się kości
brukowe; pod ciężarem kilogramów.

Każdy poniedziałek to ta sama trasa:
Borek Fałęcki - Salwator,
Salwator - Borek Fałęcki.

Wczoraj do tramwaju wskoczył pies.
Ktoś uciął mu ogon.

Na miłość

Dzisiaj będzie miłość,
jestem przekonany, że pani
wreszcie nie zaśnie.

Nic z tych rzeczy!
Pan oszalał, pięknymi oczami
niczego nie załatwi.
Jutro.

Może być za późno, co stoi
nie będzie stać zawsze,
może spuchnąć
nim zadanie spełni…

… właśnie! Ja pragnę stałości,
nie przygody w jedną noc.
Nim pan mnie wypełni.

Dość!
Ja nie proszę - oczekuję,
niczym miłość bez poświęceń.
Nim zapałam uczuciem,
muszę dostać więcej.

Pan opanuj swoje chucie!
Dość zboczonej manii,
ja nie kocham - celebruję.

Proszę pani!

Gotowa-nie

Otwierasz drzwi.
Witasz mnie wypiekami
na pośladkach, a ja -
wytrawny kucharz, kosztuję.

Nie drogo.

Kibel-poezja

Bo mi się nie chce - na te słowa pani łapie za barierkę.
Kiedy byłem mały, jeszcze ustępowałem.

Pęcherz krzyczy, oburącz trzymam
zawleczkę, by przypadkiem nie odbezpieczyć;
patrzę w prawo - jedyny i płatny
szalet w okolicy, tu przenikają się wszystkie
warstwy społeczne miasta.

W rokraczonej kontemplacji, czytam:

wczoraj było chujowo, dzisiaj jest chujowo, jutro będzie chujowo -
długo oczekiwana stabilizacja.

Ogrodzenie (ogród koncentracyjny gdyby nie Świetlicki)

Pani Ada zbiera kwiaty. Wszystkie wrzuca
do metalowego kosza.
Kwiaty uśmiechają się, całkiem nieświadome.
Czasami, co sprytniejsze próbowały uciekać,
niektórym nawet się udawało,
lecz kobieta miała przewagę nogi.

Róża i fiołek nie uciekały – obrastały w piórka,
pewne swoich wdzięków.
Bratek bał się rozstania z rodziną, dlatego stał się
obiektem drwin żółtego tulipana;
chryzantemy w kącie oczekiwały pogrzebu.

----

Wreszcie kosz staje, kwiaty poruszone wychodzą.
Pani Ada koncentruje je w bukietach, po czym przypina karteczki z ceną
i eksponuje na chodniku.

Wkrótce rośliny zwiędną w fetorze spalin.

Młody poeta pisze o śmierci

Młody poeta pisze o śmierci,
bo śmierć przecież jest.
Tak, nawet młody poeta się domyśla.

Kiedy już się dowie, zacznie pisać.
Młodzi lubią pisać o śmierci.

Może kiedyś śmierć odbije mu
lustrzanym przełykiem.
Może ukaże się w kałuży.

Tylko umarli nie mają
wątpliwości.

Spudlenie

Chyba nadszedł czas by wejść
w życie. Poukładać, poprzestawiać,
zasunąć szafę zbędnych kilogramów.
Jak ustawa ustawić się

na baczność. Zarobić na czynsz,
na fryzjera i na zdrowe papierosy.
Potem napisać kilka zdań, które
nie zostaną zrozumiane.

Wystrugać, położyć się i zamknąć
dębowo mordę.

Domniemanie

Ciemne podwórko, piaskownica
za garażem. Resoraki i klocki
zgubione przez procenty.

Czasami
jeszcze pamiętam.

Młody poeta pisze o wojnie

Młody poeta pisze o Tybecie i wojnie
na wschodzie. Liczy na pochwały
za zaangażowanie.

Wspomni też o rewolucji. Pewnie skarci
Stany i tarczę antyrakietową.

Opieczętuje wiersz stosownym tytułem,
uboleje nad wspólnym losem.

Wieczorem hamburger, Green Day
i poezja czytana w Internet Explorer.

Mila

Piątek wieczór. Mężczyzna, na którego
twarzy jeszcze można dostrzec skutki
wczorajszego przyjęcia, wspina się.
Długie włosy osłaniają ramiona, błoto
coraz mocniej brudzi nowe adidasy.
Mężczyzna raz po raz podnosi wzrok
ku górze, jakby wypatrując.

Popijając coca-colę dociera na szczyt.
Zdejmuje tiszert z własną podobizną
oraz modne, wytarte dżinsy.

Ostatni raz zerka ku niebu, siada
na elektrycznym krześle i krzyżuje nogi.

Po weekendzie zostaniemy zbawieni.

Dlaczego klasycy

nie ma Niczego umarł
K w K

a nuż
w bżuhu

wejdzie z butem
w butonierce
pan genialny

nie ma lata
nie ma jesieni-
na
ścianie wisi

wietrzę postęp

kto śmie i je się
zabijać klasykę

byli i zmyli-
li naprawdę twożyli?

prawdziwy pisarz
jak oni się

nie myli

Pan Tomasz uprawia miłość

Trochę poklepie i postawi.
Łopatą w ręku rozkopie ziemię,
do każdej grządki po kolei
wsypie życiodajne nasienie.

Chłopcy

Dwóch chłopców zjechało:
obiecujący śpiewak i były narkoman.
Wódka i papierosy prowadzą do celu
boskiej komedii.

Pieniążek na spływ utopiony
w samogonie. Idealny by przekupić.

Siódmy stopień po stokroć
i przedwcześnie.

Na łóżku piętrowym przenikani,
zagrają w kości z bladą nimfą.

Na akord i na czarno.

Powroty

Kraków. Sierpień pluje i bębni palcami
o szyby kawalerek.

Nawet gołębie pochowane
po kątach, nie nalatują ociekających.
Nie wiedzieć kiedy przyjazdy
stały się powrotami i teraz trzeba
snuć plany osiedlenia.

Zamiast miedzi stal, zamiast bułek
obwarzanki.

Z podnieceniem spotykam samochody
z legnickimi numerami i poznaję ulice,
o których się śpiewa.

Teraz pytany o adres, wspomagam się
ukośnikami.

Autostop

Dawno już zapomniałem o istnieniu
zapachu, który wskakuje w nozdrza
i kołysze usta.

Każdą garścią pszenicy powracam
do czasów, kiedy wszystko
układało się w wiersz, a drzewa
tańczyły rymem.

Wtedy kwiaty, teraz krwiaki na nogach
od wydeptanych ścieżek.

Macham ręką, by odpędzić robaki
i przenieść je jednak w przyszłość.

Kolejne rozwidlenie, a pod nogami
kartonik z napisem ''Dom''.

Może Panu będzie
po drodze.

Dwa grosze

Listopad. Przypatrując się kobiecie,
niemalże duchowi z hartem na smyczy,
jeszcze wierzę, że nie umrę.
Nigdy w życiu.

A gdy wreszcie zasuną drzwi, ukrzyżuję ręce
tak, jak lubię. Na podbrzuszu.
Potem rozmienią mnie na dwa grosze
i pogrzebią
tu i tam.

Jeden ulotnie roztrwonisz, drugi
zakopiesz jak skarb
na czarną godzinę.

Łuna

Wszyscy tłumnie zjechali, by podziwiać
zachodzącą łunę nad ranem.
Poświęcili, przeżegnali, odmówili paciorki.
Ktoś nawet rzucił, że szkoda i w ogóle.

Tego dnia policja pomaga, taksówkarz
nie bierze za kurs, a każda kobieta
wydaje się być matką.

Z góry dziękuję i
ochronną wkładam folię.

Po moim trupie.

Wreszcie

Grudzień, nad ranem.
W pokoju przedwczesny świt,
nieznajome języki liżą czyjeś ciało.
Jak najszybciej wypadałoby wejść
pod łóżko i owinąć się kołdrą.

Coraz jaśniej i coraz goręcej
topnieją ściany. Z każdą chwilą
przestają.

Wreszcie nie trzeba zaczynać
i planować.

Rany!

Kilka minut do tej magicznej granicy,
kiedy dzień wreszcie można
nazwać poobiedziem.
Znowu pomyślałem o ocalaniu
i odbijaniu od dna. Robię to
coraz rzadziej, czas ka -
leczy rany.

Teraz tylko czekam, aż
znów usłyszę czułe
ty siusiaku.

Płodka

Tak, właśnie o tym chciałbym pani
powiedzieć, zanim zasnę.
Proszę wyjść na balkon, teraz
powinienem być sam, by cokolwiek
treściwego spłodzić.

Niekoniecznie dam temu ręce
i nogi, beztułowie i bezkreśnie, tak.
Myślę, że już czas

nadać kształt. Wypuścić
polucję na ulice.

Sąsiadowi (z ostatniego piętra)

Myślę, że już czas, by Pan wreszcie
zechciał zejść i ukazać swoje stopy.
Mógłbym nawet przynieść miednicę
i zaparzyć wody z solą.

Wyłączyć telewizor, przerywając koło
fortuny i przegapić gwóźdź programu.

A może zgodzi się Pan uprzedzić mamę,
może znów upiecze jabłecznik.

Hasta

Dobrze i wesoło, już czas. Wszystko
na swoim miejscu, ściany
pomalowane i ogólnie dokończone.

Alkohol, papieros i Pan, który wrednie krzyczy
w wymęczone ucho.
O szóstej zamykają sklep, a ja wciąż nie jestem gotów,
by stanąć w kolejce po świeże ryby.
Gryząc cienie, klękam i wyobrażam sobie.

Dobrze, że tak młodo umarłem, przynajmniej będę
ładnie wyglądał na kubkach i koszulkach.

Donierastanie

Młody dzień, złoty strzał
w dziesiątkę. Wszyscy są: dziewczyny,
kobiety i baby. Tak, babsztyle, co wsiadają
do przedziału dla palących i wykłócają się
o niepalenie. Nigdy nie wierz ludziom

o czterech oczach, któreś zawsze może
być przymknięte. Wszystko krzyczy, z wodą
w ustach i zawieszonymi na ścianie podobieństwami
wielkich. Może po śmierci zawisnę i ja. Najpierw trzeba będzie
rozmienić się na drobne, na dobre zapomnieć o obrażaniu,
przyznać się do kawy z mlekiem i podwójnym cukrem.
Bić Żyda i klękać przed żydowską panienką. Bez wstydu -

- jedna pierś męska, druga kobieca. Kto zgadnie?

Popiąte

Lipiec. Deszcz i wszystko, co związane
z moczeniem. Mężczyzna i kobieta
rozmową opróżniają szklanki.
To jeden z tych dni, kiedy w powietrzu
unosi się zapach zniczy i umierania.
Nawet woda nie zmywa niechcenia.

Ona to wzrok wciśnięty w krawężnik,
on - oddech nieumytych dziąseł.
Nawet słońce utkwiło w martwym
punkcie.

Piąty podwójnie zaprzeczony.

Puszcza

W blasku światła stoją
kurwy spróchniałe. Szminki
krwisto-trupie ciśnięte na obolałe
oralnie usta.

Krótkie spódniczki rzucają
cień na owłosione uda.
Rajstopiane oczka

puszczają dla zabawy
się.

Na nimfomanów

Mówisz, a ja widzę tylko
twoje piersi.
Słone dotykiem i spróchniałe
w smaku. Niby dzień, a tam

wszystko płowieje i sterczy.

Mogłabyś być nawet kiełbasą, gdyby
wciśnięto ci uwypuklenia.

Pani z ławki

Wtorek, pięć minut po dwunastej.
Wszyscy zjechali, by podziwiać łabędzie.

Lampy błyskowe mieszają się z oczami gapiów.
Dzisiaj jest ten dzień, kiedy wszystko
wydaje się proste i chce się wierzyć.

Pani z ławki wspomina lata młodości,
gdy szminka na ustach jeszcze potrafiła
pokolorować spojrzenia mężczyzn.

Podarty chleb w jej dłoni tworzy zgrabną całość
z szumem drzew - to znak, że niedługo wszyscy
zliżemy soki ze świeżych dębowych desek.

Za

Oświadczam państwu, że
postanowiłem, tak.
W tramwaju słyszałem rozmowę
dwóch kobiet.

Posłuchałem, rzuciłem uśmiechem,
spojrzałem za siebie. Pan, którego pamiętam
wysiadł na rondzie.

Potem wyskoczyłem przez okno.

Dniówka

przyjechałem a tu nadal remont
oni jakby obcy opłaceni robotnicy
przestawiają szafy przesuwają łóżka
ściągają napęczniałe krzyże
znad drzwi

wyżymając gąbki myślą o kobiecych
piersiach malują ściany rozbawieni
ejakulacją rozbijają owłosione głowy
pędzli

to potrwa jeszcze kilka dni a potem
wszyscy się wyniosą ręce

będą mieli całe w czarnej krwi zaparzą
kawę z mlekiem przegryzą ciastkiem
pójdą spać

Robaki

znowu zgasili światło nasze
twarze są jakby rozlazłe i obojętne
nawet zimno postanowiło dotrzymać
nam towarzystwa w tej całej ciemnej
przygodzie

w tej chwili i w każdej następnej
moje przypuszczenia każą twierdzić
że jednak miałem rację wypożyczając
czarne eleganckie spodnie od marcina
popatrz

to wszystko takie śmieszne i tu cię mam
zawsze się śmiejesz gdy powinnaś
krzyczeć jestem mały i nader czarny bez
znaczenia czy pełno czy niepełnoletni czy
byłem na tyle odważny by chodzić bez bielizny
po zatłoczonym rynku i tak

jedynymi cenzorami będą przecież
robaki

Boże Ciało (chlebopieczenie)

piekarnia pod skrzyżowaniem oblegana
ludzie schodzą z całej okolicy unosi się zapach
świeżego pieczywa chleb pszenny razowy
ze smaczną posypką bułki małe duże grahamki

trojaczki

rano i wieczorem zasiądźmy do posiłku
dzisiaj boże ciało

Do nieba

Przyjedź mamo na przysięgę, spójrz jak urywa nam
członki, wbija usta w piach. Nie ma miejsca na imiona
niepotrzebnie się głowiłaś - każdy z nas numerem
kierunkowym, snajperskim okiem wymierzonym.
Już nie jasny synek, a nieślubny bękart wojny.

Stop w telegramie jak zapowiedź.
Jak żyje to zadzwoni.

Wiosennie

Odczuwam dyskomfort kopulując
ze zwłokami. Nie przeczę, czasem
jest to pociągające, gdy czuję

pod sobą zimę i staram się być jaskółką,
która uczyni wiosnę.

Dionizyjskie wędrówki

Stoję jak wryty, w rytm nadjeżdżającego po co;
przed grobowcem wyłożonym beżowym marmurem,
z widokiem na babciną kurzą stopę.

Znów mam wizję płonącego pociągu i tonących
koni, z wcale magicznymi rogami.

Każdego wieczoru dionizyjskie wędrówki;
małym ruchem głowy przemieniam świat
materialny w kruszec nienasyconego zachwytu.

Droga nadmiaru wiedzie
do pałacu mądrości.

Wietrzenie

Proszę wyjść i raz na zawsze
wywietrzyć się. Pootwierać okna,
zasłonić żaluzje, zaciągnąć
powieki.

Trzasnąć drzwiami, wsiąść w pierwszy
lepszy autobus i nie dojechać.
Odwrócić wzrok do szyby, nie ustąpić miejsca.

Dopiero się wprowadziłem, więc nie muszę
nikomu mówić „dzień dobry” - jestem nowy,
mam przywileje.

Mogę pluć sąsiadom na balkon.

W rozkroku

- Machniakowi -

I co nam niby zostało, powiedzieć nie
dziękuję? Mieliśmy iść pod prąd a tymczasem
to on poszedł pod nas. Wyrwał nam ostatnie zęby,
które chcieliśmy uczynić zębami mądrości.

Dostałem maila od Machniaka, żeby zmieniać świat.
Kusząca propozycja pomyślałem, a teraz po raz kolejny
myślę nad pracą i wznowieniem edukacji. Nawet popiół
strzepuję tam, gdzie zostało mu przydzielone miejsce.
Kiedyś krzyknąłbym rozbić wszystkie popielniczki, teraz
wkładam wygodne buty i idę na niedzielny spacerek.

Co byś powiedział na mały samogwałt, walkę ze światem
przy pomocy białej broni? Bez ruchu prawostronnego,
pierdolonych dwupiętrowych autobusów i osranej królowej.

To jak, wyczerpujemy tym razem ich?

Kilkasłów o wpływie klasyki na dzisiejszych poetów

nie wypadać z okna
jak wojaczek poecie
nie wypada

Nie-męska komedia

Kraków. Do tramwaju wlatuje ćma
i żeby zwrócić na siebie uwagę
siada na przycisku z napisem
stop.

Ale drzwi nie rozstępują się, nic
dziś się jeszcze nie rozstąpiło. Dziś
polska reprezentacja piłkarska
przegrała z Niemcami. A oni

znowu krzyczą i piją, i wymachują
flagami, jakby dostąpili wstąpienia
w niebo.

Nażreć się i beknąć, tak trzeba i
tak przystoi prawdziwemu mężczyźnie.
Krzyknąć kurwa, uderzyć żonę, rozbić
butelkę o telewizor, wybudować kibel
w piwnicy, by móc się po męsku wysrać.

No już,
zajebać ćmę!

Skojarzenia

Coraz więcej miejsc nazywam domem.
Znów miałem ten sen: jasny synek z ciemną bronią,
który pewnie znów będzie studentem, a potem
przykładnym ojcem, pracownikiem,
obcym mężem.

Jeszcze nigdy tak, jak teraz nie powinno
i nie wypadało

usiąść, wstać, położyć się, zamerdać
ogonem, śmierdzieć przy stole
i trzymać rąk na obrusie.

Kiedy już wszystko wywiozą, a z nas
zostaną suche szmaty, pograjmy w skojarzenia
z ich słodkimi i gładkimi myślami.

A idź pan

Za oknami wywożą gruz,
to ostatni niemiecki piec kaflowy
dopełnił przeznaczenia.

Znowu śmierdzi mydłem,
powieki wieków opuszczone i skrzypiące;
niepewność jak przy głaskaniu obcego psa.

Witamy się już tylko na krzyż.

Psychotata

Dzisiaj święci się i sztucznym słońcem
odbija światło, na złość przepuchniętym
oczom.

Nie wierzę, ale mam nadzieję stać się
i wtedy nie pomylę już parówki z kiełbasą,
kobiety z kotletem, a kaganiec na pysku
nie będzie doskwierał.

Od kiedy podnoszę nogę u-rynny,
czuję się jakby czystszy i uniewinniony.

Wcalenie

kolejny raz tej nocy
zaplątałem się i ledwo co
doszedłem powinnaś to wiedzieć
skoro para paranoja
wydałem się

na pierdoły

z sobą w tobie czy bez
ciebie zrobię to a potem
spłynę twoim gardłem

Żonkile (powrót taty)

Teraz wypadałoby splunąć. Długo to zajęło,
przepraszam, ale musiałem się jeszcze pokłócić.
Na skróty, na przestrzał polną drogą i pełną gębą,
już nie powiem:

kufnia, labalbal, lowelek.

Następny proszę śliski temat, w który wpadnę
przypadkowym przechodniem, rozbiorę na czynniki pierwsze,
pieprzem nastroję struny głosowe.
Wyjdę przejść siebie po wodzie, zeszmacony
historią o zapachu zgniłej ryby.

Raz, dwa, trzy

żonkile, tulipany,
gwoździki.

Czarne Wołgi

chodnik zbrukany runął prostym
nie wypisanym na szybie autobusu
nawet gołąb na głowie pomnika jakby
kiwnął na mnie palcem

być nieznajomym mężem
globusem papierkiem

mogę posprzątać w twojej szafie
nienormalny kupować pomarańcze
miętowe wołgi nie solić jajecznicy popatrz
twój brzuch krzyczy

miłego dnia

Umywanie rąk

przezroczystość wraz z dymem
unoszona ku górze i palce drutem
kolczastym rozdrapane
będą

na mokrej tablicy i kartami
podręczników co wrzynane w dłonie jak
torba z marketu

gdy wyjdę z siebie i popatrzę
w dół każda rana zabliźniona
czasem a oni wszyscy
umyją ręce i staną za mną murem

Marcin B.

proszę poczekać muszę
zasznurować buty
i usta na kłódkę drzwi
zabarykadować poddasze

czy mogę skorzystać
z okna ależ oczywiście
zapraszam ile to minęło
od ostatniego widzenia
czyżby pan się zmienił jakby
okrąglejsze kształty wtedy
alkohol i strzelanie pestkami
z okna teraz

jest-zus
chrystus woła

Odchudzony

otrzepałem się ze zbędnych kalorii
głaskany pod włos nawet przedpokój
stał się korytarzem dla zrzędzenia
losu

każdy następny dzień gdy widzę
a nie tylko patrzę zamykam okna
ciemnymi powiekami proszę
usmaż ryż na maśle

czy mógłbym mlasnąć znowu
jedna z tych cyrkowych sztuczek
które zapierają dech w pięściach

Mejdin

kolumny wciśnięte w bruk twoje zęby
na moich stopach do szeregu lewą
marsz defilujmy nad głowami poległych
studentów i wznieśmy toast chińską zupką
na sucho bez umiaru tak lubię

nadpalać mosty i pomiędzy wierszami
w uniesieniu produkować plastikowe
żołnierzyki które pod zegarem będą
chodzić jak wskazówki

i tancerki z porcelany hucznie przeskoczą
wielki mur dziesięciolecia wciskając nam w usta
chleb i igrzyska
a my

z blaskiem w oczach przeczeszemy pirackie
płyty włożymy uciskowe skarpety na nie
wiśniowe sandały a wieczorem znów
upijemy się sake

Homopoleon

Halo, dzień dobry, ostrzegam –
mój głos prowokuje idiotyzm.
Każda muza w muzeum zawieruszona.

Gdybym był gejem, na pewno
nie przespałbym się ze sobą,
dość miłości na jedną noc.

Literacka bezpłodność czy fikcja?
Proszę, rozgryź mi każdą kobietę
z osobna i pozostaw tylko pestkę.

Lepiej niech myślą, że jestem głupi,
a nie odważny.

Kawiarnia

Przepraszam czy to miejsce obok pana jest wolne?
Ja tylko na chwilę, chciałbym, wie pan, to chyba dobrze,
że nie umarłem, bo kto by po nich posprzątał.
I jeszcze ta sadza na każdym palcu z osobna.

Po pięciu miesiącach człowiek udaje,
że nic się nie stało. Nie wiem czy tak jest czy to ja
nie potrafię podnieść wzroku.

Pokój. Ten prawdziwy głęboko ukryty pod obrazami.
W piwnicy konfetti o smaku węgla i tylko
te miejsce obok pana jakieś wklęśnięte.

Tam

Pociąg Kraków - Białystok, kilka minut do zmierzchu.
Szpakowaty mężczyzna podnosi głos na chuderlawą kobietę,
ta z kolei uparcie wpatruje się w poszarzałe
obrazy za oknem. Jakby nie słysząc.

Siedzę tak od kilku minut, wbity w niewygodny zakurzony fotel
i bezczynnie przebieram palcami po klawiaturze kolorowej trumienki.
Dokładnie trzy godziny temu mój plecak nabrał rubensowskich
kształtów i z nadzieją pokierował mnie tam.

Przypominam sobie wszystko: znajomą, ogień, respirator,
Katowice, osmolone pamiętniki, czarną pajęczynę
na mojej szkatułce, nadpalone fotografie.

Nagle szpakowaty mężczyzna obniża głos, chuderlawa kobieta
uwypukla się i pęka; obraz znika zza okien.
Konduktor przestaje sprawdzać bilety i machając rękami
wzbija się pod sufit, samotny pasażer z sąsiedniego
przedziału wyskakuje przez okno.

Trumienka lekko pochlipuje i otwiera się, palce znikają
za trotuarem baterii, plus minus dwie minuty i znowu:

rury w każdym zakątku ciała, coraz szybsze pik-pik
i oddech, który nigdy nie jest na miejscu.

Widno

Potem podniesiesz bluzkę z podłogi.
Wciągniesz kilka razy, aż do skutku,
widmo białe.

Gdy już wyjdziemy z siebie, a miłość
wybuchnie twoim nosem, krzykniesz mi do ucha:
że jestem jak robak, który trawi cię od środka;
wysysa każdą pestkę po kolei.

A ty - pudełko zapałek, czterdzieści i osiem
żarliwych głów wciśniętych
w moją kieszeń.

Tutaj kamyk, tam wiaderko stoi.
Niech ktoś wreszcie trafi.

Pręgi

zaprawdę przepraszam pana
za wszystkie do widzenia rzucone
pod wiatr rozrzutnie dziękuję
że mogłem przekląć i w piwnicy

zapalić papierosa w grudniową noc
pierwszą gwiazdką płakać kolejną
parą kapci z wciśniętą mandarynką

w niemocy
nie-nocy gdy pan

Osobie

proszę pani nie chciej mnie znać
wytarłem już wszystkie pary spodni
z drugiej ręki i nigdy nie byłem
dobry w pluciu na odległość

to nie jest samowite żar bije
po oczach a ciągle widzę
te wszystkie barwy które
jak świetliki

mkną wypaczone prosto w noc
gotuj się kurwo gotuj

na zawsze pozostanę tam
gdzie jestem i wydmy i mielizna
na stałe osiadłem stary za młodu
nie potrafię

ruszyć ręką gdy twój palec
zmierza wprost do mojej źrenicy
niczym

już nie zawojuję tylko powiem
a zęby na zawsze osowiałe żółcią
kolejny raz sprawdzą przydatność
języka tak

wibruj i pchaj się na usta rzucaj
obelgami całuj moje czoło
słone frazy osobistego wiersza
nic nie warte kropki przecinki

średniki po i przed nigdy
nie napisałem czegoś co chciałbym
przeczytać a jednak coś trzyma
lejce zaciśnięte na szyi

nie dziwi się
tylko czasami puszcza

Pies

Przepraszam czy to miejsce
na pościeli obok pani jest wolne?
Nie chciałbym się narzucać,
ale proszę nalegać.

Już jutro nie będzie czasu na zabawy,
a on wciąż kaleki szybą.

Jak mogłaś dać mu wody,
to intensywna - tutaj się umiera!
Podrapać za uchem, a potem nos
na nos założyć czerwony.

Szczęśliwy numerek
na palec.

Zabierz pani

Droga pani obyczajów lżejszych
od piórka. Proszę bardzo, tam leży.
Wczoraj było z nim naprawdę kiepsko,
z tego wszystkiego zapomniał zasnąć.

Przez dwadzieścia osiem dni, bezczynność
każdej chwili waliła pięściami w opuszczone
powieki. Aż było widać kości.

Obgryzał paznokcie, już dawno wiedział.
Rano piąta magiczna, wraz ze wschodem słońca,
kazała wargom szeptać cudze słowa.

Nawet księżyc za oknem się od niego odwrócił,
by nie poczuć

lżejszego od piórka
swądu spalonych mostów.

Przyszła żona niech wejdzie

proszę wejdź otworzę okna by zabić
swąd zgnilizny od wczoraj wszechobecny
dzień po pełnoletności wcale
nie czuję się dorosły

nadal lubię Rosjanki i rosyjskie papierosy
smak importu aż ciśnie się na usta a kaszel
inaczej dławi w płucach nie miałem wyboru
czekając na trzęsienie zostałem wyposażony
w sejsmiczną cierpliwość

i znowu

schizofrenia w rozkroku balansuje nad przepaścią
jedna noga gotowa kolcami na podeszwie uzbrojona
druga wykrzywiona w palcu udaje zgrabną baletnicę
nie dzisiaj - no powiedz to wreszcie zasłoń się głową

i tak nadzieja gnije ostatnia

I nie opuszczę...

zamknąłem drzwi i okna wiatr
nadymany dąsa się w sypialni
i nie wiedzieć czemu fotografia
nad drzwiami obrosła pajęczyną

o znaku krzyża

dwa głosy za ścianą nie dają zasnąć
powieki trzaskają w przeciągu
kilku minut zarastam cierniem
i ociekam telewizją

każdy palec z osobna maczam
w przeczyszczających środkach
masowego przekazu na balkonie
znak że trzeba zapalić

(znicz)

cierń wciśnięty w kręgi szyjne
nie pozwala spuścić głowy
na wznak bez twarzy podążać
z blond-żebrem u boku

... aż do śmierci

Kartka

- Karolinie -

Córeczko, poszłam z panem
wujkiem na spacer.
Wrócę późno w nocy lub wcześnie
rano. Zrób kolację bratu,

posprzątaj pokój
w piwnicy.

Dzisiaj twoje
trzynaste urodziny.

Koronki i falbanki

włóż, jutro wujek
pan przyniesie prezent.
Wpuść i uśmiechaj się

gdy zechce wejść.

Niebieskie firanki

grudniowa lodziarka czwarta
rano niechlujna litery na szybach
krew

na firankach

kiedyś zlizywałem z nich sól teraz
inne wibrują języki
ognia włosy długie blond
jak jasny poranek przedwczesny
paraliż opóźnione reakcje
zaspane skamlenia

anatema
w pelerynie niebieskiej i warkoczem
jak kometa skacz
czy gwiezdnym pyłem
opadaj z najwyższego piętra

w niebie-
skiej

poświęcą ci
ci z góry poświecą

Odbiło

już nigdy się nie ogolę znowu
w lustrze mi odbiło teraz stoję
jak wryty patrząc sobie w oczy
źrenica ze źrenicą się jednoczą

buszujący w zbożu

na wprost mnie mężczyzna
z przewieszoną przez szyję tabliczką
wspomóż weterana wojennego
poległego na froncie ósmej wojny
środkowej

już nie mogę się doczekać aż
pozbierasz moje szczątki będę
szczęśliwy gdy zmieszasz mnie
z kotletem schabowym
i ziemniakami

w mundurkach

Fotografie

Oczywiście droga pani,
proszę wzroku nie krępować.
Jutro, tam gdzie zawsze, na
tej samej oślej ławce i na zaś

przepraszam za przedwczesny wytrysk
płaczu, gdy zobaczę pani uśmiech
w nocnej taksówce.

To nie tak - kocham tylko te,
które mogę zawiesić nad łóżkiem.

Tik-tak

Proszę usiąść, tam pod zegarem.
Zaparzę panu kawy mielonej, na osłodę
biszkopt z masłem orzechowym.

Przetrzyjmy nasze usta,
tłuste od uśmiechów.
Ile można udawać, że
nie ma czego się bać.

Tik-tak, tak tyk.

Już. Będzie tylko trochę
piekło.

Otrzepany z naftaliny

Zobaczyłem cię przez okno. Dobrze, że jesteś,
wyjmij mnie z szafy i otrzep z naftaliny.
Jakbym wiedział, że spadniesz, odkurzyłbym marynarkę -
- cała zmechacona straciła swój koloryt.

Zasilanie wyłączyli, lecz żarówki nadal świecą.
Tak, wiem, manifest żeby mnie wystraszyć.
Wejdź, rozgość się, rozepnij płaszcz.
Nie, nie zdejmuj, odłączyli ogrzewanie.

Czego się napijesz, mam herbatę
zbożową i radziecki czajniczek.

Odkąd to się stało, mam dwa programy
W telewizji.

Rany?
Trochę jeszcze bolą.

Opowiadaj, co słychać u ciebie, kopę lat.
Miałaś zrobić mi pierogi, a ty po prostu odeszłaś.

Wiesz? Z nieba mi spadłaś.

Ap 1,1

tego dnia krew na szklance
zmąciła kawowy aromat
sufit oblany potem od dawna
wiedział

nawet woda w czajniku
zagotowana w swojej złości
upust dawała herbacianej rozpuście

ściany sflaczałe zwężały
źrenice napuchnięte okna
uchylone na wietrze
powiewały firanki

w razie potrzeby zbić szybkę

Mc Drive

Życie poproszę, w sosie
musztardowym, żadnym
słodko-kwaśnym, ma być
prosto i konkretnie.

Nie, bez dodatków, najtaniej
ma być, ja tu tylko przejazdem
jestem. Tak, zapakować, na
wynos poproszę. Rachunek?

Niech Szef zapłaci.

15.12.2007

- mamie -

Wtedy widziałem cię
po raz ostatni. Stałaś
za moimi plecami,
skąpana w czerwieni

ognia. A ja z ciebie,
wprost z twojego łona,
ubrany w inną skórę
pomieszanych kończyn

nie zapomnę.

W butach

Przepraszam, mógłbym wejść tak
po prostu, w butach?
Z brudnymi marzeniami, że jeszcze mi to sprawi,
choć trochę satysfakcji.

Z błotem na uszach, w skarpetach trzydniowych,
które z każdą chwilą kradną mój koloryt.

(Czy to pani nie boli?)

Ja, w swoim niemodnym ciele,
ego zepsutym - nie widzę w tym nic złego,
by mieć na sobie buty.

Proszę pierwszą myślą być.

Przepraszam, czy
mógłbym już wyjść?

Kończymy

Wiosna odeszła drugiego dnia
istnienia, przez tylną szybę tramwaju.
Wszystko układa się w jednoznaczną całość –
ludzie o rozmytych twarzach, sklepy
ze zdrową żywnością i to, że pada deszcz.

Mężczyzna obok pachnie wódką,
a mężczyzna obok niego pachnie wódką.
Kobieta ugina się pod ciężarem niebieskiej
torby z zakupami; stawia kroki powoli:
jedna noga, druga noga, trzecia.

Dnieje

Poranny papieros na mokrym i powszechnym balkonie.
Stojąc tak, zawieszony i unoszony przez chmurę dymu,
grubą linią przyglądam się krzyczącemu z naprzeciwka
obwieszczeniu: „Cracovia pany, reszta dziady”.
Już od rana człowiek wie, gdzie jego miejsce.

Dochodzi w pół do siódmej, za chwilę pobiegnę
na tramwaj linii 24, który przez następne czterdzieści
pięć minut będzie należeć do mnie. Już nie słychać
głosu Grzegorza Turnaua, Kurdwanowowi odebrano
nowoczesne tramwaje, na rzecz podziemnej 50.

Co poniedziałek kupuję Newsweek, z wielką aprobatą
wczytuję się w słowa Jastruna. Inteligentny, starszy
dziwkak – myślę, nie patrząc w przyszłość.

Każde wejście do środka komunikacji miejskiej,
jest gonitwą za miejscem siedzącym, polowaniem
i odwracaniem się do szyby, na widok starszych.
Ustępuję wtedy, gdy kobiecie z oczu nie patrzy radiem.

Starowiślna, Bagatela, Uniwersytet Pedagogiczny
(do wczoraj zwany Akademią), potem dymek,
który umili piechotę na uczelnię. Od miesiąca
palę superlighty i nawet miewam na nie pieniądze.

Wczoraj dzwoniłem z Tomkiem, który niebawem
stanie się ojcem. Agnieszka ma termin na styczeń,
a jeszcze niewiadomo, czy będzie Piotruś czy Ania.

Teraz grudzień, miesiąc ważny i symboliczny.
Wszystkie legendy ożywają, w rocznicę po tym,
gdy wszystko umarło. Rok 2008 to powroty –
do życia, do rodzinnego miasta, które następnie
stały się wyjazdami i odwiedzinami.

Pani jest jak złotówka

orzeł czy reszka
drobne dzwonią po kieszeniach
pani się nie boi to tylko pożyczone
wyżebrane pod cudzym kościołem

Szczurzenie

Znowu ręce przed tułów w poszukiwaniu
palącego przedziału. Niecierpliwy nałóg,
za dymem jak szczur do światła.

Niedopałki - dokładnie tyle, ile miało być.
Na murze akcja „Wisła”. To znak,
że dojeżdżam do Krakowa.

Na poetów

Zima. Nikt nie pije, ani nie rozbiera.
Nastoletni chłopiec z drzewa
podgląda piersi ukradkowej sąsiadki.

Po udach cieknie strumyk
śniegu. Gdy dorośnie, zostanie kobietą.

Gdy obrośnie, zostanie poetą.

Palec

Ciemne popołudnie, na plantach
znowu piją i żebrzą.
Przepraszam, nie mam pieniędzy,
a z chęcią też napiłbym się wódki.
Jakiś mężczyzna dźwiga
na plecach coś na kształt sklepienia,
myślę, że to jedna z gwiazd
Krakowa.

Za nim kobieta. Tak,
zasłużyła sobie na to miano,
rodząc.

Wieczór znów na skarpie
pod Kopcem Kraka, skąd
jeden krok, by ujrzeć
palec Boga.

Środkowy.

Latolimia

Oczywiście lato. Ludzie zapominają
o szpitalach i kataklizmach.

Z drzew ciekną zielenie, pani całuje pana,
a pan pisze wiersze.
Wszędobylska chęć pluralizacji przyprawia o krzyk
i gałązki na tyłach bluzek.
Na wesoło i na krótko, na niebie
słońce.

Tak, o jego obecności może świadczyc żółć,
spływająca po policzkach.

Boskie wiatry

Przedpołudnie, dokładnie środek
tygodnia. Załzawiony krakowski rynek,
właśnie przed chwilą armia brutalnych
gołębi rozpoczęła desant
na obwarzanego Mickiewicza.

Wypadałoby wejść. Dokądkolwiek,
byleby uniknąć boskich wiatrów. Pomyśleć,
zaobserwować, pogubić się, powkurwiać na ludzi,
których znów i tak nie uda się znienawidzić.

Porcelanowe smoki, gliniane Krakowiaki,
gumowe lale. Nic i nikt nie widzimisie.

Morzenie

Powiedzmy, że dworzec, powiedzmy centralny.
Druga połowa roku przestępnego, tak na oko pańskiego.
Młody mężczyzna kieruje wzrok w stronę peronu.
Jakby się przypatrzyć, w jego lewym oku widnieje
odbita zwrotnica.

Młoda kobieta czyta książkę. Może wypożyczoną,
a może ukradzioną.
Trzyma w ręku wczorajszą gazetę,

Mężczyzna i kobieta.

Oddziela ich od siebie jedynie garstka czekających
pospiesznie, bądź osobowo. I nic by się nie wydarzyło,
gdyby nie prawe oko kobiety. Z prawego kobiecego
oka cieknie miód, a za nim młody mężczyzna, zwrotnica
i wagon dla niepalących. Przez dobrych kilka minut
dworzec płynie. Raz po raz słychać fale i wiatr
z ust mężczyzny.

Nagle sztorm cichnie, fale opadają,
kobieta wyciera usta.

Noc ma na imię Ewa

Noc ma na imię Ewa.
Siedzi vis-á-vis poronionego,
acz młodego poety.

Zegar wybija północ –
już nic nie jest jednoznaczne.

Zaprzyszłość

Stary, pusty dom przy skrzyżowaniu ulic.
Przed chwilą płat szyby skruszony runął do parteru.
W środku śmierdzi, bardziej niż na zewnątrz, a dach,
dziurawy, nie daje schronienia.

Ozdobne filary jeszcze przypominają minione
lata świetności – dziewczyna w okularach, przed domem
odmawia cząstkę różańca; „za przyszłość” – szepce.

Brodaty pan wtóruje na akordeonie, moneta brzdęka
o ściankę puszki.

Mała Ania

I jest mała Ania.
Pojawiła się, ucinając wszelkie spekulacje.
Trzy kilo szczęścia – mówi Marcin.

Niedowierzam, miał być Piotruś,
a tu Ania.

Marcin pracuje, jest
konduktorem w Kolejach Dolnośląskich.
Ja z kolei czekam na sesję
egzaminacyjną, po raz drugi,
a pierwszy na nowej uczelni.

Po sesji posprzątamy
i weźmiemy się za życie, planujemy
z Ewą od kilku tygodni.
Nie wiem, może faktycznie
wszystko się zmieni.

Zasypiając lub jadąc
porannym tramwajem, szukam
w myślach minionego –
kradzionych wraz z Marcinem win,
popijanych nad nocną rzeką;
dzikich akcji w supermarketach.

Było, minęło – mówi Marcin –
teraz mała Ania.

Jest. Pojawiła się. Ucinając.

Kalosz sędzia

Jak siedział.
Z nogami na stole, oglądał telewizję,
podbierał jedzenie:
pierogi, orzechy, owoce i rodzynki.
Matka z góry krzyczy.

Jak wychodził.
Często z domu, byleby nie siedzieć.

Zamykał w pokoju.
Swoim z muzyką i czytaniem nocami.
Matka gasi światło.

W końcu wrócił. Do
obcego, przeczytał książkę, nie wyszedł;
brudnego, czarnego, zastygłego;
budynku – żadnego Domu, niezjedzone

mandarynki. Nadgryziona płyta i łóżko
niepościelone w pośpiechu.

Tylko białe prostokąty
na ścianach i pęknięta szyba.

Nadzieja gnije ostatnia, lecz zawsze
znajdzie się ktoś, kto ją wyprzedzi.
Powyrywa kartki z nieprzepisanego
brudnopisu, pozostawi kilka mądrości.

Matka mówi.
Coś poleci i poleci.

Bordeaux (pisane patykiem)

Późna zima, przedwczesny wieczór
stanowczo zbyt krótkiego dnia.
To czas, gdy nieznajomi usiłują się zapoznać,
a kobiety smakują jak woda mineralna.

Nie zawsze tak było, kiedyś papierosy
były tańsze, drinki niezobowiązujące,
barmani uprzejmi i kontaktowi.

Patrzymy pomnikom w oczy,
w których uśmiechu zginęło dzieciństwo.

Co nieodwracalne, dawno przepadło.
Odwracalnego nie warto zatrzymywać.

Nielot

Mężczyzna otwiera oczy, unosi ręce
na linię wzroku.
Z zaciekawieniem obrywa kawałki
świeżej skóry.

Na dziewięć dni przed narodzinami,
Pan odbił go od dna.
Pozostawił blizny, by mężczyzna
nie zapomniał.

Od dziś każdy zapach będzie przypominał
ostatnią zimę i nikt już nie podwinie
długich rękawów.

Dopiero mając pod sobą przepaść
pięter, odczułem ułomność
nieposiadania skrzydeł.

Pan Brodaty

- Markowi -

Pan Brodaty poprawia
opadające włosy
Każdy kręcony pukiel
symbolizuje wspomnienie
bujna czupryna
nie pozwoli zapomnieć
Nawet wiatr górskich szczytów
nie rozczochra minionego

Pod zamkniętymi oczami
rozbłyskują obrazy
Ich stabilne ramy kpią
z próchnicy i korników

Śmieje

śmieję się pani się śmieje
delikatna perwersja marszczonych
ruchów pióro rzucone w wiatr więc
nie będzie wiersza z tego

śmieję się oszukany przez
barmana taksówkarza
nadymany wiatrem
śmierć wiatrem
się śmieje nie będzie wiersza z tego
wszystkiego

To be

To be – be się nie dotyka,
na be się nie beczy.

Tobie be i mnie be.

Be szczelność wypaczy.
Be czka, be nie je,
nie ich, nikogo.

To be czy nie be,
gna be z troską bezrogą.

Współczesna Katarzyna

I.

Duszny przedział dla palących, przy oknie
kobieta, na oko osiemdziesięcioletnia.
Kojarzy się z wodą mineralną i herbatnikami.
A ona pije czerwoną coca-colę i pali czerwone,
klasyczne Marlboro. Ale jak pali!

Trzyma papierosa w ustach, jednocześnie
wypuszczając dym nosem, idealna harmonia
organizmu. Ma skórzaną torbę, przyczepione do niej
kółeczka, przypominają depechowskie ćwieki.

II.

Kobieta obok, w oczach pięćdziesięcioletnia, mocno się krzywi;
czyta gazetę z cyklu: "mój mąż mnie zdradza, czy powinnam
kupić kota?" Nie pali, zgłębiona w trudnych pytaniach.

Naprzeciwko mężczyzna, dopiero wsiadł, nie zdążył zdjąć kurtki,
w biegu zasnął. Zmarszczki na jego czole układają się w malutkie
koryta dla kropel, wypływających znad ucha.

III.

Stara kobieta dymiąc, obserwuje przemijające
za oknem obrazy. Myślę, że przypominają jej życie.
W tym momencie wyboje torów zmusiły ją do kiwnięcia
potwierdzająco głową.

Właśnie spadł śnieg.

Leaverpool

Żaden spleen, ja po prostu
umieram i nie potrzebuję
ubierać tego w obce słowa.

Na i w każdym kroku
czuć herbatę.
Wczoraj oplułem Angola,
który polizał mnie swoim
brudnym językiem.

House-work-pub-house.
Nawet po sześciu szkockich
ta dziura nie staje się home.

Jeszcze spotykam ludzi,
ale dla nich to już nie spotkanie,
tylko pierdolnięty meeting.
Wielkie miasto, wielcy ludzie,
wielkie perspektywy.
Wielki chuj.

* * *

Pan siada na ławce,
zakłada nogę
na nogę. Przeczesuje
świeży zarost.

Wczoraj nadszedł czas
i puścił oczko.
Pas.

Faux pas.

Do śp. M.

Alkohol papierosy seks
mam nadzieję że nie widzisz
albo przynajmniej się odwracasz

Wibotoks

jak boga kocham
kazałaś mi spłynąć
kolejny raz
nie pierwszy

raz czy dwa czy
dwa na raz potem
skrzepnę i strzepnę

ziewnięcia drzemki

palec jak boga
kocham

Barbarzyńca

Zmierzch na Szewskiej, jesień i wszystko gnije.
Ktoś liściom podciął skrzydła, więc opadają z hukiem
pod nogi przypadkowych krakowian.

Kątem oka obserwuję rejestracje samochodów,
zapalam kolejnego ostatniego i barbarzyńskim krokiem
wchodzę na Karmelicką.

Poranienie

Szósta rano.
Zraniony zrywam siebie
z pościeli.
Lustro odbija zamszoną twarzą;
już nie jest żal, ani wstyd.

W tramwaju patrzę
ludziom na ręce -
gładkie i niedoświadczone.

Szybkim ruchem
naciągam rękawy.

Rozjeżdżanie

Poranny tramwaj na uczelnię,
już nie narzekam, już się przyzwyczaiłem.
Kilkanaście przystanków, kilka
zapisanych stron dziennika.

"Następny przystanek: Bagatela" -
obwieszcza Grzegorz Turnau, którego
z kolei w moich uszach, Świetlicki
mianuje właścicielem miasta.

Mam aspirację do krakowiaństwa,
lecz na razie tylko krakowiakuję.

Przed chwilą kobieta przy nadziei
poprosiła mnie o ustąpienie.
Czasami jeszcze robię wyjątki.
W końcu to Kraków - miasto
wielkich poetów i kultury.

I jak na zawołanie:

"Z-Wisła dziwka, Cracovia stara kurwa".

Powonienienie

Szalenie wrażliwe jest dziś
moje powonienie.
Dziurki wyłapują wszystkie,
nawet najmniejsze szmery
zapachów.

Szalenie wrażliwie powojennie,
krew wsiąka w pościel, a woda
w wannie gotuje się
ze złości.

Wypadłem z obiegu i łózka.
Nie wypada się dłużej nad tym
rozwodzić.

Zapomnik

Listopad przeszedł
w sferę kiedyś.
Następny miesiąc ważny
i symboliczny.

Grudzień, a słońce przymruża
mi oczy. Razem z wiatrem
usiłuje wzruszyć
konstrukcję wieszcza.

Dwie minuty po południu -
dwudziesty drugi raz starzeję
i staram się nie przejść
w-za-pomnik.

Dziadek-mróz

Jesień przeszła w zimę.
Wszyscy zjechali,
by pożegnać dziadka.
Spodnie garnituru oplatają
puchnące nogi.

Tylko stać i patrzeć,
aż wszystko się skończy,
aż mróz zastygnie w oczach.

Śmierć zawsze
przychodzi zimą;
kaleczy rtęć,
zamraża ruchy dłoni.

Gilityna

Rozkwit niebezpiecznie kojarzy się
z rozkładem.
Wszystko, co mogłoby wzlecieć, grzęźnie
w błocie przy krawężnikach.

Igły opadają na chodniki,
tworząc masowe gilotyny.
Czas fortować zamki
w płaszczach i kurtkach.

Za chwilę sypnie śniegiem
i wepchnie nam w twarz marchewkę.
Przejrzałem.

Jak wszystko wokół.