Zmarnuj swój czas i rozgryź mnie.



 


Kalosz sędzia

Jak siedział.
Z nogami na stole, oglądał telewizję,
podbierał jedzenie:
pierogi, orzechy, owoce i rodzynki.
Matka z góry krzyczy.

Jak wychodził.
Często z domu, byleby nie siedzieć.

Zamykał w pokoju.
Swoim z muzyką i czytaniem nocami.
Matka gasi światło.

W końcu wrócił. Do
obcego, przeczytał książkę, nie wyszedł;
brudnego, czarnego, zastygłego;
budynku – żadnego Domu, niezjedzone

mandarynki. Nadgryziona płyta i łóżko
niepościelone w pośpiechu.

Tylko białe prostokąty
na ścianach i pęknięta szyba.

Nadzieja gnije ostatnia, lecz zawsze
znajdzie się ktoś, kto ją wyprzedzi.
Powyrywa kartki z nieprzepisanego
brudnopisu, pozostawi kilka mądrości.

Matka mówi.
Coś poleci i poleci.