- Ryśkowi -
Siedzi pan i papieros
zakamarki skwerki ciche
nieobsiadłe przez Wrony
Zakłada okulary myśli
jak to walczył z wilkami
jak oporządzał dzikie
Zapuścił brodę która teraz
jest świadectwem
i relikwią
Po tym poznać pana
niedopałki jak skrawki
minionego
Przeczesuje
dokładnie tyle ile miało
być
Skundlenie
To dziewczynka
ona powinna być chłopcem
bo tatuś jest chłopcem
Ale jej dłonie za chude
kościste
a kształty cherlawe
Jest zbyt dumna by być
chłopcem
chłopcy są tacy
skundleni
ona powinna być chłopcem
bo tatuś jest chłopcem
Ale jej dłonie za chude
kościste
a kształty cherlawe
Jest zbyt dumna by być
chłopcem
chłopcy są tacy
skundleni
Go-Go danse (macabre)
Nie jest dobrze przyszła
wczoraj z samego rana
nie pytając o obecność
Przyszła polizała
głośno chrząknęła i poszła
Domownicy wyskoczyli
balkonami dozorca rano
pozbiera z trawnika części
pofałdowanych ze strachu
podniecenia i zmoczonych
pozwija języki
splunie
wczoraj z samego rana
nie pytając o obecność
Przyszła polizała
głośno chrząknęła i poszła
Domownicy wyskoczyli
balkonami dozorca rano
pozbiera z trawnika części
pofałdowanych ze strachu
podniecenia i zmoczonych
pozwija języki
splunie
O wpływie puszczania bąków na stosunki międzynarodowe
Pan Piotr Pietruszka prosto z Piotrkowa
pierdnął piorunem prawie do Lwowa
Wnet Piotra skute łapy
opierdziane Kacapy
Siadła tarcza anty-biegunkowa
pierdnął piorunem prawie do Lwowa
Wnet Piotra skute łapy
opierdziane Kacapy
Siadła tarcza anty-biegunkowa
Wieczór zaplanowany
(inspiracją jest półmrok)
1. bez łaski
potrafię sam -
sobie zaprzeczyć
2. pojawia się potrzeba ciała
obcego które trzeba będzie
dezynfekować
3. napełnić usta - ciepłe
zimne ciepłe
4. to co się-działo między
usiądzie naprzeciwko
1. bez łaski
potrafię sam -
sobie zaprzeczyć
2. pojawia się potrzeba ciała
obcego które trzeba będzie
dezynfekować
3. napełnić usta - ciepłe
zimne ciepłe
4. to co się-działo między
usiądzie naprzeciwko
Migotanie (ścian)
Teraz to ciemny kąt zamknięty
na klucz pokój bez dymu bez mięsa
mówię a słowa ospale obijają się o uszy
tu nie obędzie się bez przymusu
tu ktoś musi nade mną stanąć i zacząć zabraniać
Nade mną przyklęknąć przyjrzeć się i zbaranieć
że jak można że proszę przepraszam
że nie pozwalam
Ktoś wyliczyć godziny i wytyczyć drogę
powrotu obliczyć wydatki posmarować dłonie
Kogoś zabraknąć
na klucz pokój bez dymu bez mięsa
mówię a słowa ospale obijają się o uszy
tu nie obędzie się bez przymusu
tu ktoś musi nade mną stanąć i zacząć zabraniać
Nade mną przyklęknąć przyjrzeć się i zbaranieć
że jak można że proszę przepraszam
że nie pozwalam
Ktoś wyliczyć godziny i wytyczyć drogę
powrotu obliczyć wydatki posmarować dłonie
Kogoś zabraknąć
Bo nie
Święto za duszne, toczę się osobowo do Wrocławia.
Dzieci z przedziału dla niepalących,
w którym po raz kolejny czuję się nie-u-siebie,
wytykają mnie palcami.
Jakbym miał wypisane na twarzy: „paliłem”.
Wychodzę do toalety, mijając palących
myślę: niebo.
Gdy wracam, dzieci już przyklejone
do szyby, liczą wagony sąsiedniego pociągu.
Zostałem przekreślony nalepką na drzwiach.
Niebo, nie.
Nie, bo nie.
Dzieci z przedziału dla niepalących,
w którym po raz kolejny czuję się nie-u-siebie,
wytykają mnie palcami.
Jakbym miał wypisane na twarzy: „paliłem”.
Wychodzę do toalety, mijając palących
myślę: niebo.
Gdy wracam, dzieci już przyklejone
do szyby, liczą wagony sąsiedniego pociągu.
Zostałem przekreślony nalepką na drzwiach.
Niebo, nie.
Nie, bo nie.
Nie-bo nie
spotkałem ludzi którym
umarli ludzie – teraz jest nas czworo
możemy usiąść i robić rzeczy co będą
nam się kojarzyć z tamtymi
rano zgasło wieczór dopiero spełnia się
przyspieszonym oddechem i biciem
zegara ktoś nie przewidział lub nie zdążył
zapytać kogo jeszcze
Bóg pokaże
umarli ludzie – teraz jest nas czworo
możemy usiąść i robić rzeczy co będą
nam się kojarzyć z tamtymi
rano zgasło wieczór dopiero spełnia się
przyspieszonym oddechem i biciem
zegara ktoś nie przewidział lub nie zdążył
zapytać kogo jeszcze
Bóg pokaże
Limeryk o Polakach (cz.1)
Pewien łodzianin czuł się jak w niebie
widząc swój dom w dziwięć-dziewięć-siedem
Sąsiad też to oglądał
porysował mu forda
Bo z zazdrości narobił pod siebie
widząc swój dom w dziwięć-dziewięć-siedem
Sąsiad też to oglądał
porysował mu forda
Bo z zazdrości narobił pod siebie
Mięcho
Mam znajomych, których nie zjadłem.
Z różnych powodów, niektórzy
okazali się waleczni, inni zwyczajnie
odpychający. Wielu zmarynowało się
jeszcze przed oporządzeniem, kilku obrosło
w piórka i zaczęło śmiesznie gdakać -
pięknie podani, z szerokim zastępem przystawek;
przyprawieni o dreszcze nowymi smaczkami.
Jedni dojrzeli, drudzy opadli bezowocnie,
wydziobani przez wrony.
Teraz wszyscy wracają, ramię w ramię,
udko w udko.
Na tacy.
Z różnych powodów, niektórzy
okazali się waleczni, inni zwyczajnie
odpychający. Wielu zmarynowało się
jeszcze przed oporządzeniem, kilku obrosło
w piórka i zaczęło śmiesznie gdakać -
pięknie podani, z szerokim zastępem przystawek;
przyprawieni o dreszcze nowymi smaczkami.
Jedni dojrzeli, drudzy opadli bezowocnie,
wydziobani przez wrony.
Teraz wszyscy wracają, ramię w ramię,
udko w udko.
Na tacy.
Przebiśniegi (Krakowiaki i Angole)
To miasto jeszcze nigdy tak nie pachniało,
od wczoraj noce dziwnie skrzypią.
Anioły wdrapały się na wieże i żaden smok
ich stamtąd nie zdejmie; turyści nogami
kołyszą obcojęzyczne diabły.
Nawet tramwaje nie opóźniają, pętlą się
jeden za drugim, szóstka za pięćdziesiątką.
Wisła wylewa do mózgów.
Niedługo pewnie wszystko wróci do normy:
Barbakan pozbiera rozrzucone kamienie,
Mickiewicz naciągnie ciepły szalik, a to,
co pęczniało, zwiśnie vis-á-vis Piwnicy.
Zimne powieki znów przesłonią
nabrzmiałe źrenice.
od wczoraj noce dziwnie skrzypią.
Anioły wdrapały się na wieże i żaden smok
ich stamtąd nie zdejmie; turyści nogami
kołyszą obcojęzyczne diabły.
Nawet tramwaje nie opóźniają, pętlą się
jeden za drugim, szóstka za pięćdziesiątką.
Wisła wylewa do mózgów.
Niedługo pewnie wszystko wróci do normy:
Barbakan pozbiera rozrzucone kamienie,
Mickiewicz naciągnie ciepły szalik, a to,
co pęczniało, zwiśnie vis-á-vis Piwnicy.
Zimne powieki znów przesłonią
nabrzmiałe źrenice.
Doniesienia
Noc zbliża się do nad ranem.
Na nosie jeszcze można poczuć
nabrzmiałe i śmiesznie wielobarwne
piegi pęczniejącego nowiu.
Proszę nie myśleć,
teraz ja dyktuję warunki.
Przez uchylone okno docierają
głosy prze-dochodzących kobiet.
Gdyby na nie popatrzeć wychylonym
wzrokiem, możnaby odnieść wrażenie.
Mury kamienic i lustrzane chodniki
są twarde i zimne.
Przypominają kobiece usta.
Na nosie jeszcze można poczuć
nabrzmiałe i śmiesznie wielobarwne
piegi pęczniejącego nowiu.
Proszę nie myśleć,
teraz ja dyktuję warunki.
Przez uchylone okno docierają
głosy prze-dochodzących kobiet.
Gdyby na nie popatrzeć wychylonym
wzrokiem, możnaby odnieść wrażenie.
Mury kamienic i lustrzane chodniki
są twarde i zimne.
Przypominają kobiece usta.
Limeryk o zboczonym Szekspirze
Julia wcale nie chciała Romea,
Romek śmierdział jak jasna cholera.
Lecz kiedyś wielki Szekspir,
zapragnął z Julką mejk sin.
Wziął ją i włożył do swego dzieła.
Romek śmierdział jak jasna cholera.
Lecz kiedyś wielki Szekspir,
zapragnął z Julką mejk sin.
Wziął ją i włożył do swego dzieła.
Dwa wierszyki pociągnięte
Pociąg Kraków-Wrocław
idealnie łączy światy
nowy i stary.
Myślę, salva veritatum.
Pogasili światła,
więc już wszyscy wiedzą.
***
Wrocław-Kraków.
Za oknem śnieg ucina
kolejny dzień
w pół słowa.
idealnie łączy światy
nowy i stary.
Myślę, salva veritatum.
Pogasili światła,
więc już wszyscy wiedzą.
***
Wrocław-Kraków.
Za oknem śnieg ucina
kolejny dzień
w pół słowa.
Bursztyny i landrynki (niewspomniane)
wrócił zjadł na zimno przeczytał
książkę na zimno w pustym
zastygłym budynku
żadnego domu – budynek
który znaczył już tyle
co echa
były na każdym kroku:
niezjedzona pomarańcza
płyta w odtwarzaczu
rozmamłane łóżko
pęknięta szyba jak droga
ucieczki
czarna godzina minęła
niczego nie trzeba odkładać
książkę na zimno w pustym
zastygłym budynku
żadnego domu – budynek
który znaczył już tyle
co echa
były na każdym kroku:
niezjedzona pomarańcza
płyta w odtwarzaczu
rozmamłane łóżko
pęknięta szyba jak droga
ucieczki
czarna godzina minęła
niczego nie trzeba odkładać
Limeryk o podrywaniu
Pana B., co pochodzi z Olsztyna,
chciała kiedyś poderwać dziewczyna.
Facet dymiąc z radości,
figlarnie do piękności:
A tam, jeszcze cię trochę przetrzymam.
chciała kiedyś poderwać dziewczyna.
Facet dymiąc z radości,
figlarnie do piękności:
A tam, jeszcze cię trochę przetrzymam.
Brandzloletka
Zasiedli do stołu. Kobiety z dużymi
oczami, mężczyzna z niewielkim
siusiakiem i pawiem na kolanie.
Piją wódkę, czekają na poranek.
Kobiety się śmieją, każą nastawiać
ulubioną muzykę. Mężczyzna zamyka
oczy i się w sobie. Nic nie jest istotne,
żadna noc, brak perspektyw, niezdany
egzamin z socjologii.
Jutro urośnie, wrócimy do codziennych
czynności. Zaboli i przestanie, wymyślimy
dobitną puentę, która zastrzeli.
Wykorzystuję ludzi, piszę o nich wiersze.
oczami, mężczyzna z niewielkim
siusiakiem i pawiem na kolanie.
Piją wódkę, czekają na poranek.
Kobiety się śmieją, każą nastawiać
ulubioną muzykę. Mężczyzna zamyka
oczy i się w sobie. Nic nie jest istotne,
żadna noc, brak perspektyw, niezdany
egzamin z socjologii.
Jutro urośnie, wrócimy do codziennych
czynności. Zaboli i przestanie, wymyślimy
dobitną puentę, która zastrzeli.
Wykorzystuję ludzi, piszę o nich wiersze.
Fore
Patrzę przez okno - dwa żółte zęby
odbijają światła mijania.
Już dawno kamienice nie świeciły
tak słabo.
Odkąd zgasło słońce, mieszkańcy
usiłują zagarnąć latarnie.
Przy masarni stoją ludzie,
co minutę wyciągają zegarki
i głośno przeklinają.
Otwieram drzwi, ludzie usta –
zaraz kamienice zapłoną.
odbijają światła mijania.
Już dawno kamienice nie świeciły
tak słabo.
Odkąd zgasło słońce, mieszkańcy
usiłują zagarnąć latarnie.
Przy masarni stoją ludzie,
co minutę wyciągają zegarki
i głośno przeklinają.
Otwieram drzwi, ludzie usta –
zaraz kamienice zapłoną.
Zwiędłe tulipany
Księżyc rozświetla niedawno
uśpione miasto.
Jeszcze chwila, a wszystko wybuchnie
proroczym snem.
Nie wiadomo kiedy skleiłem powieki
i zobaczyłem zwiędłe tulipany,
ociekające barwami wojennymi.
Słychać gwar i coraz bliższy
odgłos kroków.
Wielki sąsiad nadchodzi, by młotem
powalić naszą ścianę.
uśpione miasto.
Jeszcze chwila, a wszystko wybuchnie
proroczym snem.
Nie wiadomo kiedy skleiłem powieki
i zobaczyłem zwiędłe tulipany,
ociekające barwami wojennymi.
Słychać gwar i coraz bliższy
odgłos kroków.
Wielki sąsiad nadchodzi, by młotem
powalić naszą ścianę.
Poniedziałek
Mężczyzna idzie na przystanek.
Spod jego nóg unosi się krzyk - to łamią się kości
brukowe; pod ciężarem kilogramów.
Każdy poniedziałek to ta sama trasa:
Borek Fałęcki - Salwator,
Salwator - Borek Fałęcki.
Wczoraj do tramwaju wskoczył pies.
Ktoś uciął mu ogon.
Spod jego nóg unosi się krzyk - to łamią się kości
brukowe; pod ciężarem kilogramów.
Każdy poniedziałek to ta sama trasa:
Borek Fałęcki - Salwator,
Salwator - Borek Fałęcki.
Wczoraj do tramwaju wskoczył pies.
Ktoś uciął mu ogon.
Na miłość
Dzisiaj będzie miłość,
jestem przekonany, że pani
wreszcie nie zaśnie.
Nic z tych rzeczy!
Pan oszalał, pięknymi oczami
niczego nie załatwi.
Jutro.
Może być za późno, co stoi
nie będzie stać zawsze,
może spuchnąć
nim zadanie spełni…
… właśnie! Ja pragnę stałości,
nie przygody w jedną noc.
Nim pan mnie wypełni.
Dość!
Ja nie proszę - oczekuję,
niczym miłość bez poświęceń.
Nim zapałam uczuciem,
muszę dostać więcej.
Pan opanuj swoje chucie!
Dość zboczonej manii,
ja nie kocham - celebruję.
Proszę pani!
jestem przekonany, że pani
wreszcie nie zaśnie.
Nic z tych rzeczy!
Pan oszalał, pięknymi oczami
niczego nie załatwi.
Jutro.
Może być za późno, co stoi
nie będzie stać zawsze,
może spuchnąć
nim zadanie spełni…
… właśnie! Ja pragnę stałości,
nie przygody w jedną noc.
Nim pan mnie wypełni.
Dość!
Ja nie proszę - oczekuję,
niczym miłość bez poświęceń.
Nim zapałam uczuciem,
muszę dostać więcej.
Pan opanuj swoje chucie!
Dość zboczonej manii,
ja nie kocham - celebruję.
Proszę pani!
Gotowa-nie
Otwierasz drzwi.
Witasz mnie wypiekami
na pośladkach, a ja -
wytrawny kucharz, kosztuję.
Nie drogo.
Witasz mnie wypiekami
na pośladkach, a ja -
wytrawny kucharz, kosztuję.
Nie drogo.
Kibel-poezja
Bo mi się nie chce - na te słowa pani łapie za barierkę.
Kiedy byłem mały, jeszcze ustępowałem.
Pęcherz krzyczy, oburącz trzymam
zawleczkę, by przypadkiem nie odbezpieczyć;
patrzę w prawo - jedyny i płatny
szalet w okolicy, tu przenikają się wszystkie
warstwy społeczne miasta.
W rokraczonej kontemplacji, czytam:
wczoraj było chujowo, dzisiaj jest chujowo, jutro będzie chujowo -
długo oczekiwana stabilizacja.
Kiedy byłem mały, jeszcze ustępowałem.
Pęcherz krzyczy, oburącz trzymam
zawleczkę, by przypadkiem nie odbezpieczyć;
patrzę w prawo - jedyny i płatny
szalet w okolicy, tu przenikają się wszystkie
warstwy społeczne miasta.
W rokraczonej kontemplacji, czytam:
wczoraj było chujowo, dzisiaj jest chujowo, jutro będzie chujowo -
długo oczekiwana stabilizacja.
Ogrodzenie (ogród koncentracyjny gdyby nie Świetlicki)
Pani Ada zbiera kwiaty. Wszystkie wrzuca
do metalowego kosza.
Kwiaty uśmiechają się, całkiem nieświadome.
Czasami, co sprytniejsze próbowały uciekać,
niektórym nawet się udawało,
lecz kobieta miała przewagę nogi.
Róża i fiołek nie uciekały – obrastały w piórka,
pewne swoich wdzięków.
Bratek bał się rozstania z rodziną, dlatego stał się
obiektem drwin żółtego tulipana;
chryzantemy w kącie oczekiwały pogrzebu.
----
Wreszcie kosz staje, kwiaty poruszone wychodzą.
Pani Ada koncentruje je w bukietach, po czym przypina karteczki z ceną
i eksponuje na chodniku.
Wkrótce rośliny zwiędną w fetorze spalin.
do metalowego kosza.
Kwiaty uśmiechają się, całkiem nieświadome.
Czasami, co sprytniejsze próbowały uciekać,
niektórym nawet się udawało,
lecz kobieta miała przewagę nogi.
Róża i fiołek nie uciekały – obrastały w piórka,
pewne swoich wdzięków.
Bratek bał się rozstania z rodziną, dlatego stał się
obiektem drwin żółtego tulipana;
chryzantemy w kącie oczekiwały pogrzebu.
----
Wreszcie kosz staje, kwiaty poruszone wychodzą.
Pani Ada koncentruje je w bukietach, po czym przypina karteczki z ceną
i eksponuje na chodniku.
Wkrótce rośliny zwiędną w fetorze spalin.
Młody poeta pisze o śmierci
Młody poeta pisze o śmierci,
bo śmierć przecież jest.
Tak, nawet młody poeta się domyśla.
Kiedy już się dowie, zacznie pisać.
Młodzi lubią pisać o śmierci.
Może kiedyś śmierć odbije mu
lustrzanym przełykiem.
Może ukaże się w kałuży.
Tylko umarli nie mają
wątpliwości.
bo śmierć przecież jest.
Tak, nawet młody poeta się domyśla.
Kiedy już się dowie, zacznie pisać.
Młodzi lubią pisać o śmierci.
Może kiedyś śmierć odbije mu
lustrzanym przełykiem.
Może ukaże się w kałuży.
Tylko umarli nie mają
wątpliwości.
Spudlenie
Chyba nadszedł czas by wejść
w życie. Poukładać, poprzestawiać,
zasunąć szafę zbędnych kilogramów.
Jak ustawa ustawić się
na baczność. Zarobić na czynsz,
na fryzjera i na zdrowe papierosy.
Potem napisać kilka zdań, które
nie zostaną zrozumiane.
Wystrugać, położyć się i zamknąć
dębowo mordę.
w życie. Poukładać, poprzestawiać,
zasunąć szafę zbędnych kilogramów.
Jak ustawa ustawić się
na baczność. Zarobić na czynsz,
na fryzjera i na zdrowe papierosy.
Potem napisać kilka zdań, które
nie zostaną zrozumiane.
Wystrugać, położyć się i zamknąć
dębowo mordę.
Domniemanie
Ciemne podwórko, piaskownica
za garażem. Resoraki i klocki
zgubione przez procenty.
Czasami
jeszcze pamiętam.
za garażem. Resoraki i klocki
zgubione przez procenty.
Czasami
jeszcze pamiętam.
Młody poeta pisze o wojnie
Młody poeta pisze o Tybecie i wojnie
na wschodzie. Liczy na pochwały
za zaangażowanie.
Wspomni też o rewolucji. Pewnie skarci
Stany i tarczę antyrakietową.
Opieczętuje wiersz stosownym tytułem,
uboleje nad wspólnym losem.
Wieczorem hamburger, Green Day
i poezja czytana w Internet Explorer.
na wschodzie. Liczy na pochwały
za zaangażowanie.
Wspomni też o rewolucji. Pewnie skarci
Stany i tarczę antyrakietową.
Opieczętuje wiersz stosownym tytułem,
uboleje nad wspólnym losem.
Wieczorem hamburger, Green Day
i poezja czytana w Internet Explorer.
Mila
Piątek wieczór. Mężczyzna, na którego
twarzy jeszcze można dostrzec skutki
wczorajszego przyjęcia, wspina się.
Długie włosy osłaniają ramiona, błoto
coraz mocniej brudzi nowe adidasy.
Mężczyzna raz po raz podnosi wzrok
ku górze, jakby wypatrując.
Popijając coca-colę dociera na szczyt.
Zdejmuje tiszert z własną podobizną
oraz modne, wytarte dżinsy.
Ostatni raz zerka ku niebu, siada
na elektrycznym krześle i krzyżuje nogi.
Po weekendzie zostaniemy zbawieni.
twarzy jeszcze można dostrzec skutki
wczorajszego przyjęcia, wspina się.
Długie włosy osłaniają ramiona, błoto
coraz mocniej brudzi nowe adidasy.
Mężczyzna raz po raz podnosi wzrok
ku górze, jakby wypatrując.
Popijając coca-colę dociera na szczyt.
Zdejmuje tiszert z własną podobizną
oraz modne, wytarte dżinsy.
Ostatni raz zerka ku niebu, siada
na elektrycznym krześle i krzyżuje nogi.
Po weekendzie zostaniemy zbawieni.
Dlaczego klasycy
nie ma Niczego umarł
K w K
a nuż
w bżuhu
wejdzie z butem
w butonierce
pan genialny
nie ma lata
nie ma jesieni-
na
ścianie wisi
wietrzę postęp
kto śmie i je się
zabijać klasykę
byli i zmyli-
li naprawdę twożyli?
prawdziwy pisarz
jak oni się
nie myli
K w K
a nuż
w bżuhu
wejdzie z butem
w butonierce
pan genialny
nie ma lata
nie ma jesieni-
na
ścianie wisi
wietrzę postęp
kto śmie i je się
zabijać klasykę
byli i zmyli-
li naprawdę twożyli?
prawdziwy pisarz
jak oni się
nie myli
Pan Tomasz uprawia miłość
Trochę poklepie i postawi.
Łopatą w ręku rozkopie ziemię,
do każdej grządki po kolei
wsypie życiodajne nasienie.
Łopatą w ręku rozkopie ziemię,
do każdej grządki po kolei
wsypie życiodajne nasienie.
Chłopcy
Dwóch chłopców zjechało:
obiecujący śpiewak i były narkoman.
Wódka i papierosy prowadzą do celu
boskiej komedii.
Pieniążek na spływ utopiony
w samogonie. Idealny by przekupić.
Siódmy stopień po stokroć
i przedwcześnie.
Na łóżku piętrowym przenikani,
zagrają w kości z bladą nimfą.
Na akord i na czarno.
obiecujący śpiewak i były narkoman.
Wódka i papierosy prowadzą do celu
boskiej komedii.
Pieniążek na spływ utopiony
w samogonie. Idealny by przekupić.
Siódmy stopień po stokroć
i przedwcześnie.
Na łóżku piętrowym przenikani,
zagrają w kości z bladą nimfą.
Na akord i na czarno.
Powroty
Kraków. Sierpień pluje i bębni palcami
o szyby kawalerek.
Nawet gołębie pochowane
po kątach, nie nalatują ociekających.
Nie wiedzieć kiedy przyjazdy
stały się powrotami i teraz trzeba
snuć plany osiedlenia.
Zamiast miedzi stal, zamiast bułek
obwarzanki.
Z podnieceniem spotykam samochody
z legnickimi numerami i poznaję ulice,
o których się śpiewa.
Teraz pytany o adres, wspomagam się
ukośnikami.
o szyby kawalerek.
Nawet gołębie pochowane
po kątach, nie nalatują ociekających.
Nie wiedzieć kiedy przyjazdy
stały się powrotami i teraz trzeba
snuć plany osiedlenia.
Zamiast miedzi stal, zamiast bułek
obwarzanki.
Z podnieceniem spotykam samochody
z legnickimi numerami i poznaję ulice,
o których się śpiewa.
Teraz pytany o adres, wspomagam się
ukośnikami.
Autostop
Dawno już zapomniałem o istnieniu
zapachu, który wskakuje w nozdrza
i kołysze usta.
Każdą garścią pszenicy powracam
do czasów, kiedy wszystko
układało się w wiersz, a drzewa
tańczyły rymem.
Wtedy kwiaty, teraz krwiaki na nogach
od wydeptanych ścieżek.
Macham ręką, by odpędzić robaki
i przenieść je jednak w przyszłość.
Kolejne rozwidlenie, a pod nogami
kartonik z napisem ''Dom''.
Może Panu będzie
po drodze.
zapachu, który wskakuje w nozdrza
i kołysze usta.
Każdą garścią pszenicy powracam
do czasów, kiedy wszystko
układało się w wiersz, a drzewa
tańczyły rymem.
Wtedy kwiaty, teraz krwiaki na nogach
od wydeptanych ścieżek.
Macham ręką, by odpędzić robaki
i przenieść je jednak w przyszłość.
Kolejne rozwidlenie, a pod nogami
kartonik z napisem ''Dom''.
Może Panu będzie
po drodze.
Dwa grosze
Listopad. Przypatrując się kobiecie,
niemalże duchowi z hartem na smyczy,
jeszcze wierzę, że nie umrę.
Nigdy w życiu.
A gdy wreszcie zasuną drzwi, ukrzyżuję ręce
tak, jak lubię. Na podbrzuszu.
Potem rozmienią mnie na dwa grosze
i pogrzebią
tu i tam.
Jeden ulotnie roztrwonisz, drugi
zakopiesz jak skarb
na czarną godzinę.
niemalże duchowi z hartem na smyczy,
jeszcze wierzę, że nie umrę.
Nigdy w życiu.
A gdy wreszcie zasuną drzwi, ukrzyżuję ręce
tak, jak lubię. Na podbrzuszu.
Potem rozmienią mnie na dwa grosze
i pogrzebią
tu i tam.
Jeden ulotnie roztrwonisz, drugi
zakopiesz jak skarb
na czarną godzinę.
Łuna
Wszyscy tłumnie zjechali, by podziwiać
zachodzącą łunę nad ranem.
Poświęcili, przeżegnali, odmówili paciorki.
Ktoś nawet rzucił, że szkoda i w ogóle.
Tego dnia policja pomaga, taksówkarz
nie bierze za kurs, a każda kobieta
wydaje się być matką.
Z góry dziękuję i
ochronną wkładam folię.
Po moim trupie.
zachodzącą łunę nad ranem.
Poświęcili, przeżegnali, odmówili paciorki.
Ktoś nawet rzucił, że szkoda i w ogóle.
Tego dnia policja pomaga, taksówkarz
nie bierze za kurs, a każda kobieta
wydaje się być matką.
Z góry dziękuję i
ochronną wkładam folię.
Po moim trupie.
Sąsiadowi (z ostatniego piętra)
Myślę, że już czas, by Pan wreszcie
zechciał zejść i ukazać swoje stopy.
Mógłbym nawet przynieść miednicę
i zaparzyć wody z solą.
Wyłączyć telewizor, przerywając koło
fortuny i przegapić gwóźdź programu.
A może zgodzi się Pan uprzedzić mamę,
może znów upiecze jabłecznik.
zechciał zejść i ukazać swoje stopy.
Mógłbym nawet przynieść miednicę
i zaparzyć wody z solą.
Wyłączyć telewizor, przerywając koło
fortuny i przegapić gwóźdź programu.
A może zgodzi się Pan uprzedzić mamę,
może znów upiecze jabłecznik.
Hasta
Dobrze i wesoło, już czas. Wszystko
na swoim miejscu, ściany
pomalowane i ogólnie dokończone.
Alkohol, papieros i Pan, który wrednie krzyczy
w wymęczone ucho.
O szóstej zamykają sklep, a ja wciąż nie jestem gotów,
by stanąć w kolejce po świeże ryby.
Gryząc cienie, klękam i wyobrażam sobie.
Dobrze, że tak młodo umarłem, przynajmniej będę
ładnie wyglądał na kubkach i koszulkach.
na swoim miejscu, ściany
pomalowane i ogólnie dokończone.
Alkohol, papieros i Pan, który wrednie krzyczy
w wymęczone ucho.
O szóstej zamykają sklep, a ja wciąż nie jestem gotów,
by stanąć w kolejce po świeże ryby.
Gryząc cienie, klękam i wyobrażam sobie.
Dobrze, że tak młodo umarłem, przynajmniej będę
ładnie wyglądał na kubkach i koszulkach.
Donierastanie
Młody dzień, złoty strzał
w dziesiątkę. Wszyscy są: dziewczyny,
kobiety i baby. Tak, babsztyle, co wsiadają
do przedziału dla palących i wykłócają się
o niepalenie. Nigdy nie wierz ludziom
o czterech oczach, któreś zawsze może
być przymknięte. Wszystko krzyczy, z wodą
w ustach i zawieszonymi na ścianie podobieństwami
wielkich. Może po śmierci zawisnę i ja. Najpierw trzeba będzie
rozmienić się na drobne, na dobre zapomnieć o obrażaniu,
przyznać się do kawy z mlekiem i podwójnym cukrem.
Bić Żyda i klękać przed żydowską panienką. Bez wstydu -
- jedna pierś męska, druga kobieca. Kto zgadnie?
w dziesiątkę. Wszyscy są: dziewczyny,
kobiety i baby. Tak, babsztyle, co wsiadają
do przedziału dla palących i wykłócają się
o niepalenie. Nigdy nie wierz ludziom
o czterech oczach, któreś zawsze może
być przymknięte. Wszystko krzyczy, z wodą
w ustach i zawieszonymi na ścianie podobieństwami
wielkich. Może po śmierci zawisnę i ja. Najpierw trzeba będzie
rozmienić się na drobne, na dobre zapomnieć o obrażaniu,
przyznać się do kawy z mlekiem i podwójnym cukrem.
Bić Żyda i klękać przed żydowską panienką. Bez wstydu -
- jedna pierś męska, druga kobieca. Kto zgadnie?
Popiąte
Lipiec. Deszcz i wszystko, co związane
z moczeniem. Mężczyzna i kobieta
rozmową opróżniają szklanki.
To jeden z tych dni, kiedy w powietrzu
unosi się zapach zniczy i umierania.
Nawet woda nie zmywa niechcenia.
Ona to wzrok wciśnięty w krawężnik,
on - oddech nieumytych dziąseł.
Nawet słońce utkwiło w martwym
punkcie.
Piąty podwójnie zaprzeczony.
z moczeniem. Mężczyzna i kobieta
rozmową opróżniają szklanki.
To jeden z tych dni, kiedy w powietrzu
unosi się zapach zniczy i umierania.
Nawet woda nie zmywa niechcenia.
Ona to wzrok wciśnięty w krawężnik,
on - oddech nieumytych dziąseł.
Nawet słońce utkwiło w martwym
punkcie.
Piąty podwójnie zaprzeczony.
Na nimfomanów
Mówisz, a ja widzę tylko
twoje piersi.
Słone dotykiem i spróchniałe
w smaku. Niby dzień, a tam
wszystko płowieje i sterczy.
Mogłabyś być nawet kiełbasą, gdyby
wciśnięto ci uwypuklenia.
twoje piersi.
Słone dotykiem i spróchniałe
w smaku. Niby dzień, a tam
wszystko płowieje i sterczy.
Mogłabyś być nawet kiełbasą, gdyby
wciśnięto ci uwypuklenia.
Pani z ławki
Wtorek, pięć minut po dwunastej.
Wszyscy zjechali, by podziwiać łabędzie.
Lampy błyskowe mieszają się z oczami gapiów.
Dzisiaj jest ten dzień, kiedy wszystko
wydaje się proste i chce się wierzyć.
Pani z ławki wspomina lata młodości,
gdy szminka na ustach jeszcze potrafiła
pokolorować spojrzenia mężczyzn.
Podarty chleb w jej dłoni tworzy zgrabną całość
z szumem drzew - to znak, że niedługo wszyscy
zliżemy soki ze świeżych dębowych desek.
Wszyscy zjechali, by podziwiać łabędzie.
Lampy błyskowe mieszają się z oczami gapiów.
Dzisiaj jest ten dzień, kiedy wszystko
wydaje się proste i chce się wierzyć.
Pani z ławki wspomina lata młodości,
gdy szminka na ustach jeszcze potrafiła
pokolorować spojrzenia mężczyzn.
Podarty chleb w jej dłoni tworzy zgrabną całość
z szumem drzew - to znak, że niedługo wszyscy
zliżemy soki ze świeżych dębowych desek.
Dniówka
przyjechałem a tu nadal remont
oni jakby obcy opłaceni robotnicy
przestawiają szafy przesuwają łóżka
ściągają napęczniałe krzyże
znad drzwi
wyżymając gąbki myślą o kobiecych
piersiach malują ściany rozbawieni
ejakulacją rozbijają owłosione głowy
pędzli
to potrwa jeszcze kilka dni a potem
wszyscy się wyniosą ręce
będą mieli całe w czarnej krwi zaparzą
kawę z mlekiem przegryzą ciastkiem
pójdą spać
oni jakby obcy opłaceni robotnicy
przestawiają szafy przesuwają łóżka
ściągają napęczniałe krzyże
znad drzwi
wyżymając gąbki myślą o kobiecych
piersiach malują ściany rozbawieni
ejakulacją rozbijają owłosione głowy
pędzli
to potrwa jeszcze kilka dni a potem
wszyscy się wyniosą ręce
będą mieli całe w czarnej krwi zaparzą
kawę z mlekiem przegryzą ciastkiem
pójdą spać
Robaki
znowu zgasili światło nasze
twarze są jakby rozlazłe i obojętne
nawet zimno postanowiło dotrzymać
nam towarzystwa w tej całej ciemnej
przygodzie
w tej chwili i w każdej następnej
moje przypuszczenia każą twierdzić
że jednak miałem rację wypożyczając
czarne eleganckie spodnie od marcina
popatrz
to wszystko takie śmieszne i tu cię mam
zawsze się śmiejesz gdy powinnaś
krzyczeć jestem mały i nader czarny bez
znaczenia czy pełno czy niepełnoletni czy
byłem na tyle odważny by chodzić bez bielizny
po zatłoczonym rynku i tak
jedynymi cenzorami będą przecież
robaki
twarze są jakby rozlazłe i obojętne
nawet zimno postanowiło dotrzymać
nam towarzystwa w tej całej ciemnej
przygodzie
w tej chwili i w każdej następnej
moje przypuszczenia każą twierdzić
że jednak miałem rację wypożyczając
czarne eleganckie spodnie od marcina
popatrz
to wszystko takie śmieszne i tu cię mam
zawsze się śmiejesz gdy powinnaś
krzyczeć jestem mały i nader czarny bez
znaczenia czy pełno czy niepełnoletni czy
byłem na tyle odważny by chodzić bez bielizny
po zatłoczonym rynku i tak
jedynymi cenzorami będą przecież
robaki
Boże Ciało (chlebopieczenie)
piekarnia pod skrzyżowaniem oblegana
ludzie schodzą z całej okolicy unosi się zapach
świeżego pieczywa chleb pszenny razowy
ze smaczną posypką bułki małe duże grahamki
trojaczki
rano i wieczorem zasiądźmy do posiłku
dzisiaj boże ciało
ludzie schodzą z całej okolicy unosi się zapach
świeżego pieczywa chleb pszenny razowy
ze smaczną posypką bułki małe duże grahamki
trojaczki
rano i wieczorem zasiądźmy do posiłku
dzisiaj boże ciało
Do nieba
Przyjedź mamo na przysięgę, spójrz jak urywa nam
członki, wbija usta w piach. Nie ma miejsca na imiona
niepotrzebnie się głowiłaś - każdy z nas numerem
kierunkowym, snajperskim okiem wymierzonym.
Już nie jasny synek, a nieślubny bękart wojny.
Stop w telegramie jak zapowiedź.
Jak żyje to zadzwoni.
członki, wbija usta w piach. Nie ma miejsca na imiona
niepotrzebnie się głowiłaś - każdy z nas numerem
kierunkowym, snajperskim okiem wymierzonym.
Już nie jasny synek, a nieślubny bękart wojny.
Stop w telegramie jak zapowiedź.
Jak żyje to zadzwoni.
Dionizyjskie wędrówki
Stoję jak wryty, w rytm nadjeżdżającego po co;
przed grobowcem wyłożonym beżowym marmurem,
z widokiem na babciną kurzą stopę.
Znów mam wizję płonącego pociągu i tonących
koni, z wcale magicznymi rogami.
Każdego wieczoru dionizyjskie wędrówki;
małym ruchem głowy przemieniam świat
materialny w kruszec nienasyconego zachwytu.
Droga nadmiaru wiedzie
do pałacu mądrości.
przed grobowcem wyłożonym beżowym marmurem,
z widokiem na babciną kurzą stopę.
Znów mam wizję płonącego pociągu i tonących
koni, z wcale magicznymi rogami.
Każdego wieczoru dionizyjskie wędrówki;
małym ruchem głowy przemieniam świat
materialny w kruszec nienasyconego zachwytu.
Droga nadmiaru wiedzie
do pałacu mądrości.
Wietrzenie
Proszę wyjść i raz na zawsze
wywietrzyć się. Pootwierać okna,
zasłonić żaluzje, zaciągnąć
powieki.
Trzasnąć drzwiami, wsiąść w pierwszy
lepszy autobus i nie dojechać.
Odwrócić wzrok do szyby, nie ustąpić miejsca.
Dopiero się wprowadziłem, więc nie muszę
nikomu mówić „dzień dobry” - jestem nowy,
mam przywileje.
Mogę pluć sąsiadom na balkon.
wywietrzyć się. Pootwierać okna,
zasłonić żaluzje, zaciągnąć
powieki.
Trzasnąć drzwiami, wsiąść w pierwszy
lepszy autobus i nie dojechać.
Odwrócić wzrok do szyby, nie ustąpić miejsca.
Dopiero się wprowadziłem, więc nie muszę
nikomu mówić „dzień dobry” - jestem nowy,
mam przywileje.
Mogę pluć sąsiadom na balkon.
W rozkroku
- Machniakowi -
I co nam niby zostało, powiedzieć nie
dziękuję? Mieliśmy iść pod prąd a tymczasem
to on poszedł pod nas. Wyrwał nam ostatnie zęby,
które chcieliśmy uczynić zębami mądrości.
Dostałem maila od Machniaka, żeby zmieniać świat.
Kusząca propozycja pomyślałem, a teraz po raz kolejny
myślę nad pracą i wznowieniem edukacji. Nawet popiół
strzepuję tam, gdzie zostało mu przydzielone miejsce.
Kiedyś krzyknąłbym rozbić wszystkie popielniczki, teraz
wkładam wygodne buty i idę na niedzielny spacerek.
Co byś powiedział na mały samogwałt, walkę ze światem
przy pomocy białej broni? Bez ruchu prawostronnego,
pierdolonych dwupiętrowych autobusów i osranej królowej.
To jak, wyczerpujemy tym razem ich?
I co nam niby zostało, powiedzieć nie
dziękuję? Mieliśmy iść pod prąd a tymczasem
to on poszedł pod nas. Wyrwał nam ostatnie zęby,
które chcieliśmy uczynić zębami mądrości.
Dostałem maila od Machniaka, żeby zmieniać świat.
Kusząca propozycja pomyślałem, a teraz po raz kolejny
myślę nad pracą i wznowieniem edukacji. Nawet popiół
strzepuję tam, gdzie zostało mu przydzielone miejsce.
Kiedyś krzyknąłbym rozbić wszystkie popielniczki, teraz
wkładam wygodne buty i idę na niedzielny spacerek.
Co byś powiedział na mały samogwałt, walkę ze światem
przy pomocy białej broni? Bez ruchu prawostronnego,
pierdolonych dwupiętrowych autobusów i osranej królowej.
To jak, wyczerpujemy tym razem ich?
Nie-męska komedia
Kraków. Do tramwaju wlatuje ćma
i żeby zwrócić na siebie uwagę
siada na przycisku z napisem
stop.
Ale drzwi nie rozstępują się, nic
dziś się jeszcze nie rozstąpiło. Dziś
polska reprezentacja piłkarska
przegrała z Niemcami. A oni
znowu krzyczą i piją, i wymachują
flagami, jakby dostąpili wstąpienia
w niebo.
Nażreć się i beknąć, tak trzeba i
tak przystoi prawdziwemu mężczyźnie.
Krzyknąć kurwa, uderzyć żonę, rozbić
butelkę o telewizor, wybudować kibel
w piwnicy, by móc się po męsku wysrać.
No już,
zajebać ćmę!
i żeby zwrócić na siebie uwagę
siada na przycisku z napisem
stop.
Ale drzwi nie rozstępują się, nic
dziś się jeszcze nie rozstąpiło. Dziś
polska reprezentacja piłkarska
przegrała z Niemcami. A oni
znowu krzyczą i piją, i wymachują
flagami, jakby dostąpili wstąpienia
w niebo.
Nażreć się i beknąć, tak trzeba i
tak przystoi prawdziwemu mężczyźnie.
Krzyknąć kurwa, uderzyć żonę, rozbić
butelkę o telewizor, wybudować kibel
w piwnicy, by móc się po męsku wysrać.
No już,
zajebać ćmę!
Skojarzenia
Coraz więcej miejsc nazywam domem.
Znów miałem ten sen: jasny synek z ciemną bronią,
który pewnie znów będzie studentem, a potem
przykładnym ojcem, pracownikiem,
obcym mężem.
Jeszcze nigdy tak, jak teraz nie powinno
i nie wypadało
usiąść, wstać, położyć się, zamerdać
ogonem, śmierdzieć przy stole
i trzymać rąk na obrusie.
Kiedy już wszystko wywiozą, a z nas
zostaną suche szmaty, pograjmy w skojarzenia
z ich słodkimi i gładkimi myślami.
Znów miałem ten sen: jasny synek z ciemną bronią,
który pewnie znów będzie studentem, a potem
przykładnym ojcem, pracownikiem,
obcym mężem.
Jeszcze nigdy tak, jak teraz nie powinno
i nie wypadało
usiąść, wstać, położyć się, zamerdać
ogonem, śmierdzieć przy stole
i trzymać rąk na obrusie.
Kiedy już wszystko wywiozą, a z nas
zostaną suche szmaty, pograjmy w skojarzenia
z ich słodkimi i gładkimi myślami.
Psychotata
Dzisiaj święci się i sztucznym słońcem
odbija światło, na złość przepuchniętym
oczom.
Nie wierzę, ale mam nadzieję stać się
i wtedy nie pomylę już parówki z kiełbasą,
kobiety z kotletem, a kaganiec na pysku
nie będzie doskwierał.
Od kiedy podnoszę nogę u-rynny,
czuję się jakby czystszy i uniewinniony.
odbija światło, na złość przepuchniętym
oczom.
Nie wierzę, ale mam nadzieję stać się
i wtedy nie pomylę już parówki z kiełbasą,
kobiety z kotletem, a kaganiec na pysku
nie będzie doskwierał.
Od kiedy podnoszę nogę u-rynny,
czuję się jakby czystszy i uniewinniony.
Żonkile (powrót taty)
Teraz wypadałoby splunąć. Długo to zajęło,
przepraszam, ale musiałem się jeszcze pokłócić.
Na skróty, na przestrzał polną drogą i pełną gębą,
już nie powiem:
kufnia, labalbal, lowelek.
Następny proszę śliski temat, w który wpadnę
przypadkowym przechodniem, rozbiorę na czynniki pierwsze,
pieprzem nastroję struny głosowe.
Wyjdę przejść siebie po wodzie, zeszmacony
historią o zapachu zgniłej ryby.
Raz, dwa, trzy
żonkile, tulipany,
gwoździki.
przepraszam, ale musiałem się jeszcze pokłócić.
Na skróty, na przestrzał polną drogą i pełną gębą,
już nie powiem:
kufnia, labalbal, lowelek.
Następny proszę śliski temat, w który wpadnę
przypadkowym przechodniem, rozbiorę na czynniki pierwsze,
pieprzem nastroję struny głosowe.
Wyjdę przejść siebie po wodzie, zeszmacony
historią o zapachu zgniłej ryby.
Raz, dwa, trzy
żonkile, tulipany,
gwoździki.
Czarne Wołgi
chodnik zbrukany runął prostym
nie wypisanym na szybie autobusu
nawet gołąb na głowie pomnika jakby
kiwnął na mnie palcem
być nieznajomym mężem
globusem papierkiem
mogę posprzątać w twojej szafie
nienormalny kupować pomarańcze
miętowe wołgi nie solić jajecznicy popatrz
twój brzuch krzyczy
miłego dnia
nie wypisanym na szybie autobusu
nawet gołąb na głowie pomnika jakby
kiwnął na mnie palcem
być nieznajomym mężem
globusem papierkiem
mogę posprzątać w twojej szafie
nienormalny kupować pomarańcze
miętowe wołgi nie solić jajecznicy popatrz
twój brzuch krzyczy
miłego dnia
Umywanie rąk
przezroczystość wraz z dymem
unoszona ku górze i palce drutem
kolczastym rozdrapane
będą
na mokrej tablicy i kartami
podręczników co wrzynane w dłonie jak
torba z marketu
gdy wyjdę z siebie i popatrzę
w dół każda rana zabliźniona
czasem a oni wszyscy
umyją ręce i staną za mną murem
unoszona ku górze i palce drutem
kolczastym rozdrapane
będą
na mokrej tablicy i kartami
podręczników co wrzynane w dłonie jak
torba z marketu
gdy wyjdę z siebie i popatrzę
w dół każda rana zabliźniona
czasem a oni wszyscy
umyją ręce i staną za mną murem
Marcin B.
proszę poczekać muszę
zasznurować buty
i usta na kłódkę drzwi
zabarykadować poddasze
czy mogę skorzystać
z okna ależ oczywiście
zapraszam ile to minęło
od ostatniego widzenia
czyżby pan się zmienił jakby
okrąglejsze kształty wtedy
alkohol i strzelanie pestkami
z okna teraz
jest-zus
chrystus woła
zasznurować buty
i usta na kłódkę drzwi
zabarykadować poddasze
czy mogę skorzystać
z okna ależ oczywiście
zapraszam ile to minęło
od ostatniego widzenia
czyżby pan się zmienił jakby
okrąglejsze kształty wtedy
alkohol i strzelanie pestkami
z okna teraz
jest-zus
chrystus woła
Odchudzony
otrzepałem się ze zbędnych kalorii
głaskany pod włos nawet przedpokój
stał się korytarzem dla zrzędzenia
losu
każdy następny dzień gdy widzę
a nie tylko patrzę zamykam okna
ciemnymi powiekami proszę
usmaż ryż na maśle
czy mógłbym mlasnąć znowu
jedna z tych cyrkowych sztuczek
które zapierają dech w pięściach
głaskany pod włos nawet przedpokój
stał się korytarzem dla zrzędzenia
losu
każdy następny dzień gdy widzę
a nie tylko patrzę zamykam okna
ciemnymi powiekami proszę
usmaż ryż na maśle
czy mógłbym mlasnąć znowu
jedna z tych cyrkowych sztuczek
które zapierają dech w pięściach
Mejdin
kolumny wciśnięte w bruk twoje zęby
na moich stopach do szeregu lewą
marsz defilujmy nad głowami poległych
studentów i wznieśmy toast chińską zupką
na sucho bez umiaru tak lubię
nadpalać mosty i pomiędzy wierszami
w uniesieniu produkować plastikowe
żołnierzyki które pod zegarem będą
chodzić jak wskazówki
i tancerki z porcelany hucznie przeskoczą
wielki mur dziesięciolecia wciskając nam w usta
chleb i igrzyska
a my
z blaskiem w oczach przeczeszemy pirackie
płyty włożymy uciskowe skarpety na nie
wiśniowe sandały a wieczorem znów
upijemy się sake
na moich stopach do szeregu lewą
marsz defilujmy nad głowami poległych
studentów i wznieśmy toast chińską zupką
na sucho bez umiaru tak lubię
nadpalać mosty i pomiędzy wierszami
w uniesieniu produkować plastikowe
żołnierzyki które pod zegarem będą
chodzić jak wskazówki
i tancerki z porcelany hucznie przeskoczą
wielki mur dziesięciolecia wciskając nam w usta
chleb i igrzyska
a my
z blaskiem w oczach przeczeszemy pirackie
płyty włożymy uciskowe skarpety na nie
wiśniowe sandały a wieczorem znów
upijemy się sake
Homopoleon
Halo, dzień dobry, ostrzegam –
mój głos prowokuje idiotyzm.
Każda muza w muzeum zawieruszona.
Gdybym był gejem, na pewno
nie przespałbym się ze sobą,
dość miłości na jedną noc.
Literacka bezpłodność czy fikcja?
Proszę, rozgryź mi każdą kobietę
z osobna i pozostaw tylko pestkę.
Lepiej niech myślą, że jestem głupi,
a nie odważny.
mój głos prowokuje idiotyzm.
Każda muza w muzeum zawieruszona.
Gdybym był gejem, na pewno
nie przespałbym się ze sobą,
dość miłości na jedną noc.
Literacka bezpłodność czy fikcja?
Proszę, rozgryź mi każdą kobietę
z osobna i pozostaw tylko pestkę.
Lepiej niech myślą, że jestem głupi,
a nie odważny.
Kawiarnia
Przepraszam czy to miejsce obok pana jest wolne?
Ja tylko na chwilę, chciałbym, wie pan, to chyba dobrze,
że nie umarłem, bo kto by po nich posprzątał.
I jeszcze ta sadza na każdym palcu z osobna.
Po pięciu miesiącach człowiek udaje,
że nic się nie stało. Nie wiem czy tak jest czy to ja
nie potrafię podnieść wzroku.
Pokój. Ten prawdziwy głęboko ukryty pod obrazami.
W piwnicy konfetti o smaku węgla i tylko
te miejsce obok pana jakieś wklęśnięte.
Ja tylko na chwilę, chciałbym, wie pan, to chyba dobrze,
że nie umarłem, bo kto by po nich posprzątał.
I jeszcze ta sadza na każdym palcu z osobna.
Po pięciu miesiącach człowiek udaje,
że nic się nie stało. Nie wiem czy tak jest czy to ja
nie potrafię podnieść wzroku.
Pokój. Ten prawdziwy głęboko ukryty pod obrazami.
W piwnicy konfetti o smaku węgla i tylko
te miejsce obok pana jakieś wklęśnięte.
Tam
Pociąg Kraków - Białystok, kilka minut do zmierzchu.
Szpakowaty mężczyzna podnosi głos na chuderlawą kobietę,
ta z kolei uparcie wpatruje się w poszarzałe
obrazy za oknem. Jakby nie słysząc.
Siedzę tak od kilku minut, wbity w niewygodny zakurzony fotel
i bezczynnie przebieram palcami po klawiaturze kolorowej trumienki.
Dokładnie trzy godziny temu mój plecak nabrał rubensowskich
kształtów i z nadzieją pokierował mnie tam.
Przypominam sobie wszystko: znajomą, ogień, respirator,
Katowice, osmolone pamiętniki, czarną pajęczynę
na mojej szkatułce, nadpalone fotografie.
Nagle szpakowaty mężczyzna obniża głos, chuderlawa kobieta
uwypukla się i pęka; obraz znika zza okien.
Konduktor przestaje sprawdzać bilety i machając rękami
wzbija się pod sufit, samotny pasażer z sąsiedniego
przedziału wyskakuje przez okno.
Trumienka lekko pochlipuje i otwiera się, palce znikają
za trotuarem baterii, plus minus dwie minuty i znowu:
rury w każdym zakątku ciała, coraz szybsze pik-pik
i oddech, który nigdy nie jest na miejscu.
Szpakowaty mężczyzna podnosi głos na chuderlawą kobietę,
ta z kolei uparcie wpatruje się w poszarzałe
obrazy za oknem. Jakby nie słysząc.
Siedzę tak od kilku minut, wbity w niewygodny zakurzony fotel
i bezczynnie przebieram palcami po klawiaturze kolorowej trumienki.
Dokładnie trzy godziny temu mój plecak nabrał rubensowskich
kształtów i z nadzieją pokierował mnie tam.
Przypominam sobie wszystko: znajomą, ogień, respirator,
Katowice, osmolone pamiętniki, czarną pajęczynę
na mojej szkatułce, nadpalone fotografie.
Nagle szpakowaty mężczyzna obniża głos, chuderlawa kobieta
uwypukla się i pęka; obraz znika zza okien.
Konduktor przestaje sprawdzać bilety i machając rękami
wzbija się pod sufit, samotny pasażer z sąsiedniego
przedziału wyskakuje przez okno.
Trumienka lekko pochlipuje i otwiera się, palce znikają
za trotuarem baterii, plus minus dwie minuty i znowu:
rury w każdym zakątku ciała, coraz szybsze pik-pik
i oddech, który nigdy nie jest na miejscu.
Widno
Potem podniesiesz bluzkę z podłogi.
Wciągniesz kilka razy, aż do skutku,
widmo białe.
Gdy już wyjdziemy z siebie, a miłość
wybuchnie twoim nosem, krzykniesz mi do ucha:
że jestem jak robak, który trawi cię od środka;
wysysa każdą pestkę po kolei.
A ty - pudełko zapałek, czterdzieści i osiem
żarliwych głów wciśniętych
w moją kieszeń.
Tutaj kamyk, tam wiaderko stoi.
Niech ktoś wreszcie trafi.
Wciągniesz kilka razy, aż do skutku,
widmo białe.
Gdy już wyjdziemy z siebie, a miłość
wybuchnie twoim nosem, krzykniesz mi do ucha:
że jestem jak robak, który trawi cię od środka;
wysysa każdą pestkę po kolei.
A ty - pudełko zapałek, czterdzieści i osiem
żarliwych głów wciśniętych
w moją kieszeń.
Tutaj kamyk, tam wiaderko stoi.
Niech ktoś wreszcie trafi.
Osobie
proszę pani nie chciej mnie znać
wytarłem już wszystkie pary spodni
z drugiej ręki i nigdy nie byłem
dobry w pluciu na odległość
to nie jest samowite żar bije
po oczach a ciągle widzę
te wszystkie barwy które
jak świetliki
mkną wypaczone prosto w noc
gotuj się kurwo gotuj
na zawsze pozostanę tam
gdzie jestem i wydmy i mielizna
na stałe osiadłem stary za młodu
nie potrafię
ruszyć ręką gdy twój palec
zmierza wprost do mojej źrenicy
niczym
już nie zawojuję tylko powiem
a zęby na zawsze osowiałe żółcią
kolejny raz sprawdzą przydatność
języka tak
wibruj i pchaj się na usta rzucaj
obelgami całuj moje czoło
słone frazy osobistego wiersza
nic nie warte kropki przecinki
średniki po i przed nigdy
nie napisałem czegoś co chciałbym
przeczytać a jednak coś trzyma
lejce zaciśnięte na szyi
nie dziwi się
tylko czasami puszcza
wytarłem już wszystkie pary spodni
z drugiej ręki i nigdy nie byłem
dobry w pluciu na odległość
to nie jest samowite żar bije
po oczach a ciągle widzę
te wszystkie barwy które
jak świetliki
mkną wypaczone prosto w noc
gotuj się kurwo gotuj
na zawsze pozostanę tam
gdzie jestem i wydmy i mielizna
na stałe osiadłem stary za młodu
nie potrafię
ruszyć ręką gdy twój palec
zmierza wprost do mojej źrenicy
niczym
już nie zawojuję tylko powiem
a zęby na zawsze osowiałe żółcią
kolejny raz sprawdzą przydatność
języka tak
wibruj i pchaj się na usta rzucaj
obelgami całuj moje czoło
słone frazy osobistego wiersza
nic nie warte kropki przecinki
średniki po i przed nigdy
nie napisałem czegoś co chciałbym
przeczytać a jednak coś trzyma
lejce zaciśnięte na szyi
nie dziwi się
tylko czasami puszcza
Pies
Przepraszam czy to miejsce
na pościeli obok pani jest wolne?
Nie chciałbym się narzucać,
ale proszę nalegać.
Już jutro nie będzie czasu na zabawy,
a on wciąż kaleki szybą.
Jak mogłaś dać mu wody,
to intensywna - tutaj się umiera!
Podrapać za uchem, a potem nos
na nos założyć czerwony.
Szczęśliwy numerek
na palec.
na pościeli obok pani jest wolne?
Nie chciałbym się narzucać,
ale proszę nalegać.
Już jutro nie będzie czasu na zabawy,
a on wciąż kaleki szybą.
Jak mogłaś dać mu wody,
to intensywna - tutaj się umiera!
Podrapać za uchem, a potem nos
na nos założyć czerwony.
Szczęśliwy numerek
na palec.
Zabierz pani
Droga pani obyczajów lżejszych
od piórka. Proszę bardzo, tam leży.
Wczoraj było z nim naprawdę kiepsko,
z tego wszystkiego zapomniał zasnąć.
Przez dwadzieścia osiem dni, bezczynność
każdej chwili waliła pięściami w opuszczone
powieki. Aż było widać kości.
Obgryzał paznokcie, już dawno wiedział.
Rano piąta magiczna, wraz ze wschodem słońca,
kazała wargom szeptać cudze słowa.
Nawet księżyc za oknem się od niego odwrócił,
by nie poczuć
lżejszego od piórka
swądu spalonych mostów.
od piórka. Proszę bardzo, tam leży.
Wczoraj było z nim naprawdę kiepsko,
z tego wszystkiego zapomniał zasnąć.
Przez dwadzieścia osiem dni, bezczynność
każdej chwili waliła pięściami w opuszczone
powieki. Aż było widać kości.
Obgryzał paznokcie, już dawno wiedział.
Rano piąta magiczna, wraz ze wschodem słońca,
kazała wargom szeptać cudze słowa.
Nawet księżyc za oknem się od niego odwrócił,
by nie poczuć
lżejszego od piórka
swądu spalonych mostów.
Przyszła żona niech wejdzie
proszę wejdź otworzę okna by zabić
swąd zgnilizny od wczoraj wszechobecny
dzień po pełnoletności wcale
nie czuję się dorosły
nadal lubię Rosjanki i rosyjskie papierosy
smak importu aż ciśnie się na usta a kaszel
inaczej dławi w płucach nie miałem wyboru
czekając na trzęsienie zostałem wyposażony
w sejsmiczną cierpliwość
i znowu
schizofrenia w rozkroku balansuje nad przepaścią
jedna noga gotowa kolcami na podeszwie uzbrojona
druga wykrzywiona w palcu udaje zgrabną baletnicę
nie dzisiaj - no powiedz to wreszcie zasłoń się głową
i tak nadzieja gnije ostatnia
swąd zgnilizny od wczoraj wszechobecny
dzień po pełnoletności wcale
nie czuję się dorosły
nadal lubię Rosjanki i rosyjskie papierosy
smak importu aż ciśnie się na usta a kaszel
inaczej dławi w płucach nie miałem wyboru
czekając na trzęsienie zostałem wyposażony
w sejsmiczną cierpliwość
i znowu
schizofrenia w rozkroku balansuje nad przepaścią
jedna noga gotowa kolcami na podeszwie uzbrojona
druga wykrzywiona w palcu udaje zgrabną baletnicę
nie dzisiaj - no powiedz to wreszcie zasłoń się głową
i tak nadzieja gnije ostatnia
I nie opuszczę...
zamknąłem drzwi i okna wiatr
nadymany dąsa się w sypialni
i nie wiedzieć czemu fotografia
nad drzwiami obrosła pajęczyną
o znaku krzyża
dwa głosy za ścianą nie dają zasnąć
powieki trzaskają w przeciągu
kilku minut zarastam cierniem
i ociekam telewizją
każdy palec z osobna maczam
w przeczyszczających środkach
masowego przekazu na balkonie
znak że trzeba zapalić
(znicz)
cierń wciśnięty w kręgi szyjne
nie pozwala spuścić głowy
na wznak bez twarzy podążać
z blond-żebrem u boku
... aż do śmierci
nadymany dąsa się w sypialni
i nie wiedzieć czemu fotografia
nad drzwiami obrosła pajęczyną
o znaku krzyża
dwa głosy za ścianą nie dają zasnąć
powieki trzaskają w przeciągu
kilku minut zarastam cierniem
i ociekam telewizją
każdy palec z osobna maczam
w przeczyszczających środkach
masowego przekazu na balkonie
znak że trzeba zapalić
(znicz)
cierń wciśnięty w kręgi szyjne
nie pozwala spuścić głowy
na wznak bez twarzy podążać
z blond-żebrem u boku
... aż do śmierci
Niebieskie firanki
grudniowa lodziarka czwarta
rano niechlujna litery na szybach
krew
na firankach
kiedyś zlizywałem z nich sól teraz
inne wibrują języki
ognia włosy długie blond
jak jasny poranek przedwczesny
paraliż opóźnione reakcje
zaspane skamlenia
anatema
w pelerynie niebieskiej i warkoczem
jak kometa skacz
czy gwiezdnym pyłem
opadaj z najwyższego piętra
w niebie-
skiej
poświęcą ci
ci z góry poświecą
rano niechlujna litery na szybach
krew
na firankach
kiedyś zlizywałem z nich sól teraz
inne wibrują języki
ognia włosy długie blond
jak jasny poranek przedwczesny
paraliż opóźnione reakcje
zaspane skamlenia
anatema
w pelerynie niebieskiej i warkoczem
jak kometa skacz
czy gwiezdnym pyłem
opadaj z najwyższego piętra
w niebie-
skiej
poświęcą ci
ci z góry poświecą
Odbiło
już nigdy się nie ogolę znowu
w lustrze mi odbiło teraz stoję
jak wryty patrząc sobie w oczy
źrenica ze źrenicą się jednoczą
buszujący w zbożu
na wprost mnie mężczyzna
z przewieszoną przez szyję tabliczką
wspomóż weterana wojennego
poległego na froncie ósmej wojny
środkowej
już nie mogę się doczekać aż
pozbierasz moje szczątki będę
szczęśliwy gdy zmieszasz mnie
z kotletem schabowym
i ziemniakami
w mundurkach
w lustrze mi odbiło teraz stoję
jak wryty patrząc sobie w oczy
źrenica ze źrenicą się jednoczą
buszujący w zbożu
na wprost mnie mężczyzna
z przewieszoną przez szyję tabliczką
wspomóż weterana wojennego
poległego na froncie ósmej wojny
środkowej
już nie mogę się doczekać aż
pozbierasz moje szczątki będę
szczęśliwy gdy zmieszasz mnie
z kotletem schabowym
i ziemniakami
w mundurkach
Fotografie
Oczywiście droga pani,
proszę wzroku nie krępować.
Jutro, tam gdzie zawsze, na
tej samej oślej ławce i na zaś
przepraszam za przedwczesny wytrysk
płaczu, gdy zobaczę pani uśmiech
w nocnej taksówce.
To nie tak - kocham tylko te,
które mogę zawiesić nad łóżkiem.
proszę wzroku nie krępować.
Jutro, tam gdzie zawsze, na
tej samej oślej ławce i na zaś
przepraszam za przedwczesny wytrysk
płaczu, gdy zobaczę pani uśmiech
w nocnej taksówce.
To nie tak - kocham tylko te,
które mogę zawiesić nad łóżkiem.
Otrzepany z naftaliny
Zobaczyłem cię przez okno. Dobrze, że jesteś,
wyjmij mnie z szafy i otrzep z naftaliny.
Jakbym wiedział, że spadniesz, odkurzyłbym marynarkę -
- cała zmechacona straciła swój koloryt.
Zasilanie wyłączyli, lecz żarówki nadal świecą.
Tak, wiem, manifest żeby mnie wystraszyć.
Wejdź, rozgość się, rozepnij płaszcz.
Nie, nie zdejmuj, odłączyli ogrzewanie.
Czego się napijesz, mam herbatę
zbożową i radziecki czajniczek.
Odkąd to się stało, mam dwa programy
W telewizji.
Rany?
Trochę jeszcze bolą.
Opowiadaj, co słychać u ciebie, kopę lat.
Miałaś zrobić mi pierogi, a ty po prostu odeszłaś.
Wiesz? Z nieba mi spadłaś.
wyjmij mnie z szafy i otrzep z naftaliny.
Jakbym wiedział, że spadniesz, odkurzyłbym marynarkę -
- cała zmechacona straciła swój koloryt.
Zasilanie wyłączyli, lecz żarówki nadal świecą.
Tak, wiem, manifest żeby mnie wystraszyć.
Wejdź, rozgość się, rozepnij płaszcz.
Nie, nie zdejmuj, odłączyli ogrzewanie.
Czego się napijesz, mam herbatę
zbożową i radziecki czajniczek.
Odkąd to się stało, mam dwa programy
W telewizji.
Rany?
Trochę jeszcze bolą.
Opowiadaj, co słychać u ciebie, kopę lat.
Miałaś zrobić mi pierogi, a ty po prostu odeszłaś.
Wiesz? Z nieba mi spadłaś.
Ap 1,1
tego dnia krew na szklance
zmąciła kawowy aromat
sufit oblany potem od dawna
wiedział
nawet woda w czajniku
zagotowana w swojej złości
upust dawała herbacianej rozpuście
ściany sflaczałe zwężały
źrenice napuchnięte okna
uchylone na wietrze
powiewały firanki
w razie potrzeby zbić szybkę
zmąciła kawowy aromat
sufit oblany potem od dawna
wiedział
nawet woda w czajniku
zagotowana w swojej złości
upust dawała herbacianej rozpuście
ściany sflaczałe zwężały
źrenice napuchnięte okna
uchylone na wietrze
powiewały firanki
w razie potrzeby zbić szybkę
15.12.2007
- mamie -
Wtedy widziałem cię
po raz ostatni. Stałaś
za moimi plecami,
skąpana w czerwieni
ognia. A ja z ciebie,
wprost z twojego łona,
ubrany w inną skórę
pomieszanych kończyn
nie zapomnę.
Wtedy widziałem cię
po raz ostatni. Stałaś
za moimi plecami,
skąpana w czerwieni
ognia. A ja z ciebie,
wprost z twojego łona,
ubrany w inną skórę
pomieszanych kończyn
nie zapomnę.
W butach
Przepraszam, mógłbym wejść tak
po prostu, w butach?
Z brudnymi marzeniami, że jeszcze mi to sprawi,
choć trochę satysfakcji.
Z błotem na uszach, w skarpetach trzydniowych,
które z każdą chwilą kradną mój koloryt.
(Czy to pani nie boli?)
Ja, w swoim niemodnym ciele,
ego zepsutym - nie widzę w tym nic złego,
by mieć na sobie buty.
Proszę pierwszą myślą być.
Przepraszam, czy
mógłbym już wyjść?
po prostu, w butach?
Z brudnymi marzeniami, że jeszcze mi to sprawi,
choć trochę satysfakcji.
Z błotem na uszach, w skarpetach trzydniowych,
które z każdą chwilą kradną mój koloryt.
(Czy to pani nie boli?)
Ja, w swoim niemodnym ciele,
ego zepsutym - nie widzę w tym nic złego,
by mieć na sobie buty.
Proszę pierwszą myślą być.
Przepraszam, czy
mógłbym już wyjść?
Kończymy
Wiosna odeszła drugiego dnia
istnienia, przez tylną szybę tramwaju.
Wszystko układa się w jednoznaczną całość –
ludzie o rozmytych twarzach, sklepy
ze zdrową żywnością i to, że pada deszcz.
Mężczyzna obok pachnie wódką,
a mężczyzna obok niego pachnie wódką.
Kobieta ugina się pod ciężarem niebieskiej
torby z zakupami; stawia kroki powoli:
jedna noga, druga noga, trzecia.
istnienia, przez tylną szybę tramwaju.
Wszystko układa się w jednoznaczną całość –
ludzie o rozmytych twarzach, sklepy
ze zdrową żywnością i to, że pada deszcz.
Mężczyzna obok pachnie wódką,
a mężczyzna obok niego pachnie wódką.
Kobieta ugina się pod ciężarem niebieskiej
torby z zakupami; stawia kroki powoli:
jedna noga, druga noga, trzecia.
Dnieje
Poranny papieros na mokrym i powszechnym balkonie.
Stojąc tak, zawieszony i unoszony przez chmurę dymu,
grubą linią przyglądam się krzyczącemu z naprzeciwka
obwieszczeniu: „Cracovia pany, reszta dziady”.
Już od rana człowiek wie, gdzie jego miejsce.
Dochodzi w pół do siódmej, za chwilę pobiegnę
na tramwaj linii 24, który przez następne czterdzieści
pięć minut będzie należeć do mnie. Już nie słychać
głosu Grzegorza Turnaua, Kurdwanowowi odebrano
nowoczesne tramwaje, na rzecz podziemnej 50.
Co poniedziałek kupuję Newsweek, z wielką aprobatą
wczytuję się w słowa Jastruna. Inteligentny, starszy
dziwkak – myślę, nie patrząc w przyszłość.
Każde wejście do środka komunikacji miejskiej,
jest gonitwą za miejscem siedzącym, polowaniem
i odwracaniem się do szyby, na widok starszych.
Ustępuję wtedy, gdy kobiecie z oczu nie patrzy radiem.
Starowiślna, Bagatela, Uniwersytet Pedagogiczny
(do wczoraj zwany Akademią), potem dymek,
który umili piechotę na uczelnię. Od miesiąca
palę superlighty i nawet miewam na nie pieniądze.
Wczoraj dzwoniłem z Tomkiem, który niebawem
stanie się ojcem. Agnieszka ma termin na styczeń,
a jeszcze niewiadomo, czy będzie Piotruś czy Ania.
Teraz grudzień, miesiąc ważny i symboliczny.
Wszystkie legendy ożywają, w rocznicę po tym,
gdy wszystko umarło. Rok 2008 to powroty –
do życia, do rodzinnego miasta, które następnie
stały się wyjazdami i odwiedzinami.
Stojąc tak, zawieszony i unoszony przez chmurę dymu,
grubą linią przyglądam się krzyczącemu z naprzeciwka
obwieszczeniu: „Cracovia pany, reszta dziady”.
Już od rana człowiek wie, gdzie jego miejsce.
Dochodzi w pół do siódmej, za chwilę pobiegnę
na tramwaj linii 24, który przez następne czterdzieści
pięć minut będzie należeć do mnie. Już nie słychać
głosu Grzegorza Turnaua, Kurdwanowowi odebrano
nowoczesne tramwaje, na rzecz podziemnej 50.
Co poniedziałek kupuję Newsweek, z wielką aprobatą
wczytuję się w słowa Jastruna. Inteligentny, starszy
dziwkak – myślę, nie patrząc w przyszłość.
Każde wejście do środka komunikacji miejskiej,
jest gonitwą za miejscem siedzącym, polowaniem
i odwracaniem się do szyby, na widok starszych.
Ustępuję wtedy, gdy kobiecie z oczu nie patrzy radiem.
Starowiślna, Bagatela, Uniwersytet Pedagogiczny
(do wczoraj zwany Akademią), potem dymek,
który umili piechotę na uczelnię. Od miesiąca
palę superlighty i nawet miewam na nie pieniądze.
Wczoraj dzwoniłem z Tomkiem, który niebawem
stanie się ojcem. Agnieszka ma termin na styczeń,
a jeszcze niewiadomo, czy będzie Piotruś czy Ania.
Teraz grudzień, miesiąc ważny i symboliczny.
Wszystkie legendy ożywają, w rocznicę po tym,
gdy wszystko umarło. Rok 2008 to powroty –
do życia, do rodzinnego miasta, które następnie
stały się wyjazdami i odwiedzinami.
Pani jest jak złotówka
orzeł czy reszka
drobne dzwonią po kieszeniach
pani się nie boi to tylko pożyczone
wyżebrane pod cudzym kościołem
drobne dzwonią po kieszeniach
pani się nie boi to tylko pożyczone
wyżebrane pod cudzym kościołem
Szczurzenie
Znowu ręce przed tułów w poszukiwaniu
palącego przedziału. Niecierpliwy nałóg,
za dymem jak szczur do światła.
Niedopałki - dokładnie tyle, ile miało być.
Na murze akcja „Wisła”. To znak,
że dojeżdżam do Krakowa.
palącego przedziału. Niecierpliwy nałóg,
za dymem jak szczur do światła.
Niedopałki - dokładnie tyle, ile miało być.
Na murze akcja „Wisła”. To znak,
że dojeżdżam do Krakowa.
Palec
Ciemne popołudnie, na plantach
znowu piją i żebrzą.
Przepraszam, nie mam pieniędzy,
a z chęcią też napiłbym się wódki.
Jakiś mężczyzna dźwiga
na plecach coś na kształt sklepienia,
myślę, że to jedna z gwiazd
Krakowa.
Za nim kobieta. Tak,
zasłużyła sobie na to miano,
rodząc.
Wieczór znów na skarpie
pod Kopcem Kraka, skąd
jeden krok, by ujrzeć
palec Boga.
Środkowy.
znowu piją i żebrzą.
Przepraszam, nie mam pieniędzy,
a z chęcią też napiłbym się wódki.
Jakiś mężczyzna dźwiga
na plecach coś na kształt sklepienia,
myślę, że to jedna z gwiazd
Krakowa.
Za nim kobieta. Tak,
zasłużyła sobie na to miano,
rodząc.
Wieczór znów na skarpie
pod Kopcem Kraka, skąd
jeden krok, by ujrzeć
palec Boga.
Środkowy.
Latolimia
Oczywiście lato. Ludzie zapominają
o szpitalach i kataklizmach.
Z drzew ciekną zielenie, pani całuje pana,
a pan pisze wiersze.
Wszędobylska chęć pluralizacji przyprawia o krzyk
i gałązki na tyłach bluzek.
Na wesoło i na krótko, na niebie
słońce.
Tak, o jego obecności może świadczyc żółć,
spływająca po policzkach.
o szpitalach i kataklizmach.
Z drzew ciekną zielenie, pani całuje pana,
a pan pisze wiersze.
Wszędobylska chęć pluralizacji przyprawia o krzyk
i gałązki na tyłach bluzek.
Na wesoło i na krótko, na niebie
słońce.
Tak, o jego obecności może świadczyc żółć,
spływająca po policzkach.
Boskie wiatry
Przedpołudnie, dokładnie środek
tygodnia. Załzawiony krakowski rynek,
właśnie przed chwilą armia brutalnych
gołębi rozpoczęła desant
na obwarzanego Mickiewicza.
Wypadałoby wejść. Dokądkolwiek,
byleby uniknąć boskich wiatrów. Pomyśleć,
zaobserwować, pogubić się, powkurwiać na ludzi,
których znów i tak nie uda się znienawidzić.
Porcelanowe smoki, gliniane Krakowiaki,
gumowe lale. Nic i nikt nie widzimisie.
tygodnia. Załzawiony krakowski rynek,
właśnie przed chwilą armia brutalnych
gołębi rozpoczęła desant
na obwarzanego Mickiewicza.
Wypadałoby wejść. Dokądkolwiek,
byleby uniknąć boskich wiatrów. Pomyśleć,
zaobserwować, pogubić się, powkurwiać na ludzi,
których znów i tak nie uda się znienawidzić.
Porcelanowe smoki, gliniane Krakowiaki,
gumowe lale. Nic i nikt nie widzimisie.
Morzenie
Powiedzmy, że dworzec, powiedzmy centralny.
Druga połowa roku przestępnego, tak na oko pańskiego.
Młody mężczyzna kieruje wzrok w stronę peronu.
Jakby się przypatrzyć, w jego lewym oku widnieje
odbita zwrotnica.
Młoda kobieta czyta książkę. Może wypożyczoną,
a może ukradzioną.
Trzyma w ręku wczorajszą gazetę,
Mężczyzna i kobieta.
Oddziela ich od siebie jedynie garstka czekających
pospiesznie, bądź osobowo. I nic by się nie wydarzyło,
gdyby nie prawe oko kobiety. Z prawego kobiecego
oka cieknie miód, a za nim młody mężczyzna, zwrotnica
i wagon dla niepalących. Przez dobrych kilka minut
dworzec płynie. Raz po raz słychać fale i wiatr
z ust mężczyzny.
Nagle sztorm cichnie, fale opadają,
kobieta wyciera usta.
Druga połowa roku przestępnego, tak na oko pańskiego.
Młody mężczyzna kieruje wzrok w stronę peronu.
Jakby się przypatrzyć, w jego lewym oku widnieje
odbita zwrotnica.
Młoda kobieta czyta książkę. Może wypożyczoną,
a może ukradzioną.
Trzyma w ręku wczorajszą gazetę,
Mężczyzna i kobieta.
Oddziela ich od siebie jedynie garstka czekających
pospiesznie, bądź osobowo. I nic by się nie wydarzyło,
gdyby nie prawe oko kobiety. Z prawego kobiecego
oka cieknie miód, a za nim młody mężczyzna, zwrotnica
i wagon dla niepalących. Przez dobrych kilka minut
dworzec płynie. Raz po raz słychać fale i wiatr
z ust mężczyzny.
Nagle sztorm cichnie, fale opadają,
kobieta wyciera usta.
Noc ma na imię Ewa
Noc ma na imię Ewa.
Siedzi vis-á-vis poronionego,
acz młodego poety.
Zegar wybija północ –
już nic nie jest jednoznaczne.
Siedzi vis-á-vis poronionego,
acz młodego poety.
Zegar wybija północ –
już nic nie jest jednoznaczne.
Zaprzyszłość
Stary, pusty dom przy skrzyżowaniu ulic.
Przed chwilą płat szyby skruszony runął do parteru.
W środku śmierdzi, bardziej niż na zewnątrz, a dach,
dziurawy, nie daje schronienia.
Ozdobne filary jeszcze przypominają minione
lata świetności – dziewczyna w okularach, przed domem
odmawia cząstkę różańca; „za przyszłość” – szepce.
Brodaty pan wtóruje na akordeonie, moneta brzdęka
o ściankę puszki.
Przed chwilą płat szyby skruszony runął do parteru.
W środku śmierdzi, bardziej niż na zewnątrz, a dach,
dziurawy, nie daje schronienia.
Ozdobne filary jeszcze przypominają minione
lata świetności – dziewczyna w okularach, przed domem
odmawia cząstkę różańca; „za przyszłość” – szepce.
Brodaty pan wtóruje na akordeonie, moneta brzdęka
o ściankę puszki.
Mała Ania
I jest mała Ania.
Pojawiła się, ucinając wszelkie spekulacje.
Trzy kilo szczęścia – mówi Marcin.
Niedowierzam, miał być Piotruś,
a tu Ania.
Marcin pracuje, jest
konduktorem w Kolejach Dolnośląskich.
Ja z kolei czekam na sesję
egzaminacyjną, po raz drugi,
a pierwszy na nowej uczelni.
Po sesji posprzątamy
i weźmiemy się za życie, planujemy
z Ewą od kilku tygodni.
Nie wiem, może faktycznie
wszystko się zmieni.
Zasypiając lub jadąc
porannym tramwajem, szukam
w myślach minionego –
kradzionych wraz z Marcinem win,
popijanych nad nocną rzeką;
dzikich akcji w supermarketach.
Było, minęło – mówi Marcin –
teraz mała Ania.
Jest. Pojawiła się. Ucinając.
Pojawiła się, ucinając wszelkie spekulacje.
Trzy kilo szczęścia – mówi Marcin.
Niedowierzam, miał być Piotruś,
a tu Ania.
Marcin pracuje, jest
konduktorem w Kolejach Dolnośląskich.
Ja z kolei czekam na sesję
egzaminacyjną, po raz drugi,
a pierwszy na nowej uczelni.
Po sesji posprzątamy
i weźmiemy się za życie, planujemy
z Ewą od kilku tygodni.
Nie wiem, może faktycznie
wszystko się zmieni.
Zasypiając lub jadąc
porannym tramwajem, szukam
w myślach minionego –
kradzionych wraz z Marcinem win,
popijanych nad nocną rzeką;
dzikich akcji w supermarketach.
Było, minęło – mówi Marcin –
teraz mała Ania.
Jest. Pojawiła się. Ucinając.
Kalosz sędzia
Jak siedział.
Z nogami na stole, oglądał telewizję,
podbierał jedzenie:
pierogi, orzechy, owoce i rodzynki.
Matka z góry krzyczy.
Jak wychodził.
Często z domu, byleby nie siedzieć.
Zamykał w pokoju.
Swoim z muzyką i czytaniem nocami.
Matka gasi światło.
W końcu wrócił. Do
obcego, przeczytał książkę, nie wyszedł;
brudnego, czarnego, zastygłego;
budynku – żadnego Domu, niezjedzone
mandarynki. Nadgryziona płyta i łóżko
niepościelone w pośpiechu.
Tylko białe prostokąty
na ścianach i pęknięta szyba.
Nadzieja gnije ostatnia, lecz zawsze
znajdzie się ktoś, kto ją wyprzedzi.
Powyrywa kartki z nieprzepisanego
brudnopisu, pozostawi kilka mądrości.
Matka mówi.
Coś poleci i poleci.
Z nogami na stole, oglądał telewizję,
podbierał jedzenie:
pierogi, orzechy, owoce i rodzynki.
Matka z góry krzyczy.
Jak wychodził.
Często z domu, byleby nie siedzieć.
Zamykał w pokoju.
Swoim z muzyką i czytaniem nocami.
Matka gasi światło.
W końcu wrócił. Do
obcego, przeczytał książkę, nie wyszedł;
brudnego, czarnego, zastygłego;
budynku – żadnego Domu, niezjedzone
mandarynki. Nadgryziona płyta i łóżko
niepościelone w pośpiechu.
Tylko białe prostokąty
na ścianach i pęknięta szyba.
Nadzieja gnije ostatnia, lecz zawsze
znajdzie się ktoś, kto ją wyprzedzi.
Powyrywa kartki z nieprzepisanego
brudnopisu, pozostawi kilka mądrości.
Matka mówi.
Coś poleci i poleci.
Bordeaux (pisane patykiem)
Późna zima, przedwczesny wieczór
stanowczo zbyt krótkiego dnia.
To czas, gdy nieznajomi usiłują się zapoznać,
a kobiety smakują jak woda mineralna.
Nie zawsze tak było, kiedyś papierosy
były tańsze, drinki niezobowiązujące,
barmani uprzejmi i kontaktowi.
Patrzymy pomnikom w oczy,
w których uśmiechu zginęło dzieciństwo.
Co nieodwracalne, dawno przepadło.
Odwracalnego nie warto zatrzymywać.
stanowczo zbyt krótkiego dnia.
To czas, gdy nieznajomi usiłują się zapoznać,
a kobiety smakują jak woda mineralna.
Nie zawsze tak było, kiedyś papierosy
były tańsze, drinki niezobowiązujące,
barmani uprzejmi i kontaktowi.
Patrzymy pomnikom w oczy,
w których uśmiechu zginęło dzieciństwo.
Co nieodwracalne, dawno przepadło.
Odwracalnego nie warto zatrzymywać.
Nielot
Mężczyzna otwiera oczy, unosi ręce
na linię wzroku.
Z zaciekawieniem obrywa kawałki
świeżej skóry.
Na dziewięć dni przed narodzinami,
Pan odbił go od dna.
Pozostawił blizny, by mężczyzna
nie zapomniał.
Od dziś każdy zapach będzie przypominał
ostatnią zimę i nikt już nie podwinie
długich rękawów.
Dopiero mając pod sobą przepaść
pięter, odczułem ułomność
nieposiadania skrzydeł.
na linię wzroku.
Z zaciekawieniem obrywa kawałki
świeżej skóry.
Na dziewięć dni przed narodzinami,
Pan odbił go od dna.
Pozostawił blizny, by mężczyzna
nie zapomniał.
Od dziś każdy zapach będzie przypominał
ostatnią zimę i nikt już nie podwinie
długich rękawów.
Dopiero mając pod sobą przepaść
pięter, odczułem ułomność
nieposiadania skrzydeł.
Pan Brodaty
- Markowi -
Pan Brodaty poprawia
opadające włosy
Każdy kręcony pukiel
symbolizuje wspomnienie
bujna czupryna
nie pozwoli zapomnieć
Nawet wiatr górskich szczytów
nie rozczochra minionego
Pod zamkniętymi oczami
rozbłyskują obrazy
Ich stabilne ramy kpią
z próchnicy i korników
Pan Brodaty poprawia
opadające włosy
Każdy kręcony pukiel
symbolizuje wspomnienie
bujna czupryna
nie pozwoli zapomnieć
Nawet wiatr górskich szczytów
nie rozczochra minionego
Pod zamkniętymi oczami
rozbłyskują obrazy
Ich stabilne ramy kpią
z próchnicy i korników
Współczesna Katarzyna
I.
Duszny przedział dla palących, przy oknie
kobieta, na oko osiemdziesięcioletnia.
Kojarzy się z wodą mineralną i herbatnikami.
A ona pije czerwoną coca-colę i pali czerwone,
klasyczne Marlboro. Ale jak pali!
Trzyma papierosa w ustach, jednocześnie
wypuszczając dym nosem, idealna harmonia
organizmu. Ma skórzaną torbę, przyczepione do niej
kółeczka, przypominają depechowskie ćwieki.
II.
Kobieta obok, w oczach pięćdziesięcioletnia, mocno się krzywi;
czyta gazetę z cyklu: "mój mąż mnie zdradza, czy powinnam
kupić kota?" Nie pali, zgłębiona w trudnych pytaniach.
Naprzeciwko mężczyzna, dopiero wsiadł, nie zdążył zdjąć kurtki,
w biegu zasnął. Zmarszczki na jego czole układają się w malutkie
koryta dla kropel, wypływających znad ucha.
III.
Stara kobieta dymiąc, obserwuje przemijające
za oknem obrazy. Myślę, że przypominają jej życie.
W tym momencie wyboje torów zmusiły ją do kiwnięcia
potwierdzająco głową.
Właśnie spadł śnieg.
Duszny przedział dla palących, przy oknie
kobieta, na oko osiemdziesięcioletnia.
Kojarzy się z wodą mineralną i herbatnikami.
A ona pije czerwoną coca-colę i pali czerwone,
klasyczne Marlboro. Ale jak pali!
Trzyma papierosa w ustach, jednocześnie
wypuszczając dym nosem, idealna harmonia
organizmu. Ma skórzaną torbę, przyczepione do niej
kółeczka, przypominają depechowskie ćwieki.
II.
Kobieta obok, w oczach pięćdziesięcioletnia, mocno się krzywi;
czyta gazetę z cyklu: "mój mąż mnie zdradza, czy powinnam
kupić kota?" Nie pali, zgłębiona w trudnych pytaniach.
Naprzeciwko mężczyzna, dopiero wsiadł, nie zdążył zdjąć kurtki,
w biegu zasnął. Zmarszczki na jego czole układają się w malutkie
koryta dla kropel, wypływających znad ucha.
III.
Stara kobieta dymiąc, obserwuje przemijające
za oknem obrazy. Myślę, że przypominają jej życie.
W tym momencie wyboje torów zmusiły ją do kiwnięcia
potwierdzająco głową.
Właśnie spadł śnieg.
Leaverpool
Żaden spleen, ja po prostu
umieram i nie potrzebuję
ubierać tego w obce słowa.
Na i w każdym kroku
czuć herbatę.
Wczoraj oplułem Angola,
który polizał mnie swoim
brudnym językiem.
House-work-pub-house.
Nawet po sześciu szkockich
ta dziura nie staje się home.
Jeszcze spotykam ludzi,
ale dla nich to już nie spotkanie,
tylko pierdolnięty meeting.
Wielkie miasto, wielcy ludzie,
wielkie perspektywy.
Wielki chuj.
umieram i nie potrzebuję
ubierać tego w obce słowa.
Na i w każdym kroku
czuć herbatę.
Wczoraj oplułem Angola,
który polizał mnie swoim
brudnym językiem.
House-work-pub-house.
Nawet po sześciu szkockich
ta dziura nie staje się home.
Jeszcze spotykam ludzi,
ale dla nich to już nie spotkanie,
tylko pierdolnięty meeting.
Wielkie miasto, wielcy ludzie,
wielkie perspektywy.
Wielki chuj.
Barbarzyńca
Zmierzch na Szewskiej, jesień i wszystko gnije.
Ktoś liściom podciął skrzydła, więc opadają z hukiem
pod nogi przypadkowych krakowian.
Kątem oka obserwuję rejestracje samochodów,
zapalam kolejnego ostatniego i barbarzyńskim krokiem
wchodzę na Karmelicką.
Ktoś liściom podciął skrzydła, więc opadają z hukiem
pod nogi przypadkowych krakowian.
Kątem oka obserwuję rejestracje samochodów,
zapalam kolejnego ostatniego i barbarzyńskim krokiem
wchodzę na Karmelicką.
Poranienie
Szósta rano.
Zraniony zrywam siebie
z pościeli.
Lustro odbija zamszoną twarzą;
już nie jest żal, ani wstyd.
W tramwaju patrzę
ludziom na ręce -
gładkie i niedoświadczone.
Szybkim ruchem
naciągam rękawy.
Zraniony zrywam siebie
z pościeli.
Lustro odbija zamszoną twarzą;
już nie jest żal, ani wstyd.
W tramwaju patrzę
ludziom na ręce -
gładkie i niedoświadczone.
Szybkim ruchem
naciągam rękawy.
Rozjeżdżanie
Poranny tramwaj na uczelnię,
już nie narzekam, już się przyzwyczaiłem.
Kilkanaście przystanków, kilka
zapisanych stron dziennika.
"Następny przystanek: Bagatela" -
obwieszcza Grzegorz Turnau, którego
z kolei w moich uszach, Świetlicki
mianuje właścicielem miasta.
Mam aspirację do krakowiaństwa,
lecz na razie tylko krakowiakuję.
Przed chwilą kobieta przy nadziei
poprosiła mnie o ustąpienie.
Czasami jeszcze robię wyjątki.
W końcu to Kraków - miasto
wielkich poetów i kultury.
I jak na zawołanie:
"Z-Wisła dziwka, Cracovia stara kurwa".
już nie narzekam, już się przyzwyczaiłem.
Kilkanaście przystanków, kilka
zapisanych stron dziennika.
"Następny przystanek: Bagatela" -
obwieszcza Grzegorz Turnau, którego
z kolei w moich uszach, Świetlicki
mianuje właścicielem miasta.
Mam aspirację do krakowiaństwa,
lecz na razie tylko krakowiakuję.
Przed chwilą kobieta przy nadziei
poprosiła mnie o ustąpienie.
Czasami jeszcze robię wyjątki.
W końcu to Kraków - miasto
wielkich poetów i kultury.
I jak na zawołanie:
"Z-Wisła dziwka, Cracovia stara kurwa".
Powonienienie
Szalenie wrażliwe jest dziś
moje powonienie.
Dziurki wyłapują wszystkie,
nawet najmniejsze szmery
zapachów.
Szalenie wrażliwie powojennie,
krew wsiąka w pościel, a woda
w wannie gotuje się
ze złości.
Wypadłem z obiegu i łózka.
Nie wypada się dłużej nad tym
rozwodzić.
moje powonienie.
Dziurki wyłapują wszystkie,
nawet najmniejsze szmery
zapachów.
Szalenie wrażliwie powojennie,
krew wsiąka w pościel, a woda
w wannie gotuje się
ze złości.
Wypadłem z obiegu i łózka.
Nie wypada się dłużej nad tym
rozwodzić.
Dziadek-mróz
Jesień przeszła w zimę.
Wszyscy zjechali,
by pożegnać dziadka.
Spodnie garnituru oplatają
puchnące nogi.
Tylko stać i patrzeć,
aż wszystko się skończy,
aż mróz zastygnie w oczach.
Śmierć zawsze
przychodzi zimą;
kaleczy rtęć,
zamraża ruchy dłoni.
Wszyscy zjechali,
by pożegnać dziadka.
Spodnie garnituru oplatają
puchnące nogi.
Tylko stać i patrzeć,
aż wszystko się skończy,
aż mróz zastygnie w oczach.
Śmierć zawsze
przychodzi zimą;
kaleczy rtęć,
zamraża ruchy dłoni.
Gilityna
Rozkwit niebezpiecznie kojarzy się
z rozkładem.
Wszystko, co mogłoby wzlecieć, grzęźnie
w błocie przy krawężnikach.
Igły opadają na chodniki,
tworząc masowe gilotyny.
Czas fortować zamki
w płaszczach i kurtkach.
Za chwilę sypnie śniegiem
i wepchnie nam w twarz marchewkę.
Przejrzałem.
Jak wszystko wokół.
z rozkładem.
Wszystko, co mogłoby wzlecieć, grzęźnie
w błocie przy krawężnikach.
Igły opadają na chodniki,
tworząc masowe gilotyny.
Czas fortować zamki
w płaszczach i kurtkach.
Za chwilę sypnie śniegiem
i wepchnie nam w twarz marchewkę.
Przejrzałem.
Jak wszystko wokół.
Subskrybuj:
Posty (Atom)